Edukacja domowa: Nie tylko podstawa programowa

Często słyszę, że nie trzeba dzieci zabierać ze szkoły po to, by mogły rozwijać swoje pasje. Większość z nas zdaje sobie sprawę z braków systemu szkolnego. Przymusowy program, brak indywidualizacji pracy czy podążania za potrzebami ucznia. Wiele osób szuka więc możliwości, żeby nadrobić to po lekcjach szkolnych. Są skłonni pokazywać dzieciom świat, czytać rozwijające książki i wozić na dodatkowe zajęcia. I bardzo dobrze, że chcą. Często jednak zapominamy o jednej ważnej rzeczy – doba ma tylko 24 godziny. I wśród tych 24 godzin trzeba znaleźć miejsce nie tylko na naukę i pracę, ale też na odpoczynek i czas dla siebie. I dotyczy to zarówno dzieci jak i dorosłych. Dzieci ze szkoły przychodzą zmęczone (wiem, że niektórym się wydaje, że sobie tam tylko siedzą, ale naprawdę dla większości dzieci szkoła jest męczącym miejscem). W perspektywie mają odrabianie lekcji, a potem często jeszcze jakieś zajęcia dodatkowe. Trzeba też dodać czas na jedzenie, mycie, dojazdy… Najczęściej nawet jeśli zostanie dziecku chwila na zajmowanie się własnymi sprawami, to nie zostaje mu już siły ani energii. A rano czeka je przecież kolejny taki sam dzień. Czy może zatem dziwić dziecięce zniechęcenie, marazm i brak ochoty na jakąkolwiek naukę? Czy może dziwić, że nie chcą już robić nic poza gapieniem się w ekran telefonu, telewizora czy komputera?

I chociaż oczywiście doceniam chęć rodziców, żeby edukować dzieci i wiem, że są różne powody, dla których wiele osób nie decyduje się na edukację domową, to nie będę ukrywać, że myśl o rozwijaniu dziecięcych pasji i budowaniu w moich Kluskach chęci uczenia się, były ważnymi powodami, dla których zdecydowaliśmy się na edukację domową. Nigdy nie chodziło nam o to, żeby zmaksymalizować efektywność nauczania i wepchnąć w Kluski jak najwięcej informacji. Nie chcemy, żeby cały program mieli wyryty na blachę i dostawali same piątki i szóstki. Chcemy raczej, żeby zobaczyli jak ciekawy jest ten świat i jak wiele radości może sprawić odkrywanie go. A moim zdaniem nie da się tego osiągnąć obowiązkowym programem nauczania. I chociaż opisywałam już Wam jak wygląda u nas nauka przygotowująca Kluska do egzaminów, to dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć o tym, jak naprawdę wygląda nasza nauka. I jak by wyglądała, gdyby można było pominąć tę godzinę obowiązkowych lekcji.

Po pierwsze – Kluski maja czas na swoje zajęcia

Najczęściej wygląda to tak, że Kluski jak tylko wstaną chcą jak najszybciej mieć z głowy swoje obowiązki – zadania przygotowujące do egzaminu, obowiązki domowe. A potem mają czas dla siebie. Oczywiście czasem muszą gdzieś z nami wyjść. Chodzą też na zapasy dwa razy w tygodniu. Ale zasadniczo większość czasu należy do nich. Mogą sobie robić co chcą (na razie z ograniczeniami w kwestii ekranowej). Najczęściej spędzają ten czas u siebie w pokoju, bawiąc się, czytając lub oglądając (Misiek) książki, budując z klocków, planując co będą robić w Minecrafcie czy Rolbloxie… Czasem się kłócą… A jeśli tylko na dworze pojawiają się koledzy – lecą na plac zabaw. Siłą rzeczy późną jesienią i zimą więcej czasu spędzają w swoim pokoju, a latem – na dworze.

Tak czy siak, to jest ich czas. Czas na próbowanie różnych rzeczy, czas w którym powstaje w ich głowach tysiące pytań, na które my później musimy odpowiadać.

Po drugie – Zadawanie pytań

Pisałam już kiedyś o tym, jak szkoła moim zdaniem wypaczyła tę metodę nauki. Jeśli jednak potraktujemy pytanie i rozmowę jako sposób na poznawanie świata, szybko przekonamy się o ich mocy. Kiedy Kluski czegoś nie wiedzą, nie rozumieją, jest to dla nich niejasne, po prostu przychodzą i pytają. Nie boją się, że ktoś postawi im jedynkę, bo czegoś nie wiedzą. Naturalne jest dla nich, że jak się czegoś nie wie – to trzeba zapytać. Jak inaczej można się dowiedzieć? Co więcej – jeśli o coś pytają, znaczy, że interesuje ich odpowiedź. Będą jej więc słuchać i zapamiętają dużo szybciej niż jeśli mieliby te same informacje wykuć na jakiś nieinteresujący ich sprawdzian. Same plusy.

Oczywiście nie znamy wszystkich odpowiedzi. Część sami musimy sprawdzić. Części odpowiedzi szukamy wspólnie w internecie, czasem zastanawiamy się, czy ktoś ze znajomych nie mógłby lepiej odpowiedzieć na dane pytanie. Niektóre pytania odkładamy na później. Na inne w ogóle nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć. Różnie bywa, moim zdaniem liczy się sam proces i chęć w dzieciach do stawiania kolejnych pytań.

Dodam tylko, że ta chęć najczęściej pojawia się w naszych dzieciach podczas wspólnych spacerów oraz jak tylko przychodzi pora spania. To właśnie wtedy powstaje potrzeba dowiedzenia się czym są cyfry rzymskie, ile czasu trwał trias, ile to jest 12 razy 5 itd.

Co ważne, nasze rozmowy nie zawsze odbywają się na zasadzie dzieci pytają, a dorośli odpowiadają. Oczywiście często tak jest. Ale często jest też tak, że to my chcemy się z nimi podzielić tym, co nas interesuje. Ja np. pokazuje im rośliny jadalne, Tato Klusków – samochody. Mówimy o tym, co nas zadziwia i porusza. Wiemy, że nie zawsze musi ich to zainteresować, tak jak nas nie zawsze interesuje kolejna historia z Minecrafta. Ale po prostu chcemy rozmawiać i pokazywać, że świat i nauka to jest coś fajnego, ciekawego, poruszającego, a nie konieczność przerabiania kolejnego tematu według z góry zaplanowanego programu nauczania.

Po trzecie – książki

W naszym domu od zawsze jest więcej książek niż miejsca na półkach. Poza książkami fabularnymi jest też wiele książek popularno-naukowych dla dzieci. Być może to moja wina – interesuje mnie bardzo wiele tematów, a książki dla dzieci są zazwyczaj napisane tak, że ja też je rozumiem. Pełno w nich wiedzy przedstawionej w prosty sposób, a do tego ciekawie zilustrowanej. Kupuję więc je z nadzieją, że czytając Kluskom sama dowiem się czegoś ciekawego. Później różnie bywa, bo nie zawsze mam czas z nimi czytać. Tak było np. z serią Strrraszna historia (pisałam o niej tu). Zaczęłam czytać z Kluskiem, ale ja musiałam skończyć, żeby iść do pracy, a on nie mógł się doczekać i sam przeczytał książkę do końca i jeszcze zaczął kolejną. Historia zainteresowała Kluska też dzięki wypożyczanym z biblioteki audiobookom z serii „Ale historia…” Po wysłuchaniu „Mieszko ty Wikingu” zgłębiamy obecnie temat serią wydawnictwa RM – Polscy superbohaterowie. Książka „Mieszko I – tajemnicze drewienko”, czyli historia o tym, jak dwóch braci całkiem przypadkiem odkryło sposób na podróżowanie w czasie do miejsc związanych z życiem i panowaniem Mieszka I. Bardzo ciekawa książka, w którą nawet ja się wciągnęłam.

_MG_9095

_MG_9097 _MG_9096

I trochę to właśnie tak u nas wygląda z książkami i nauką. Kiedy chłopaków coś zainteresuje, staramy się poszukać książki, która będzie to zainteresowanie poszerzać. Najpierw to zadanie przypadło głównie mi, ale obecnie widzę, że Klusek już sam przejmuje tę rolę, ciągle domagając się wyjścia do biblioteki i Empiku.

Klusek dużo czyta też o zwierzętach. Kiedy w tym roku odwiedziliśmy ZOO w Dvur Kralove Klusek nazywał zwierzęta, o których istnieniu ja nie wiedziałam. To samo dotyczy ras psów – ta pasja trochę obecnie mu przeszła, ale był czas że sam kupił chyba 3 różne książki o psich rasach i wszystkie przeczytał. Część więcej niż raz.

Misiek też zaczyna już czytać, poza pojedynczymi napisami próbuje już swoich sił w atlasach zwierząt, gdzie czyta krótkie opisy wybranych przez siebie gatunków. Znając jego miłość do piesków sprawiliśmy mu też ostatnio kolorowankę z serii „Kolorowa edukacji” – „Psy”. Bardzo mu się spodobała i też próbuje czytać, a potem dzieli się ze mną informacjami, które go zaciekawiły. To że zwierzaki można pokolorować i jeszcze przykleić naklejkę, to tylko dodatkowy plus.

_MG_9092

_MG_9094 _MG_9093

 

Innym sposobem na wykorzystanie książek są np. przewodniki, planując nasze tegoroczne wakacje Klusek wyraził chęć zwiedzania zamków. W pierwszej chwili oczywiście pomyśleliśmy o Malborku, ale niestety okazało się, że w tym roku droga powiodła nas w całkiem innym kierunku. Na szczęście z pomocą przyszedł nam przewodnik „Zamki w Polsce”. Dzięki zawartym w nim mapom łatwo było nam ustalić jakie zamki znajdziemy po drodze, zdjęcia pozwoliły wybrać te najciekawsze (część bowiem zamków w Polsce to tak naprawdę tylko niezbyt ciekawe ruiny, które choć od strony historycznej są niezwykle ważne, to dla pięcio i ośmiolatka są raczej nieciekawe), a dodatkowe informacje pozwoliły nam dowiedzieć się czegoś ciekawego i poszerzyć wiedzę historyczną (własną i dzieci).

_MG_9087

_MG_9090_MG_9091 _MG_9089 _MG_9088

Tak więc książki są u nas niezwykle ważną częścią edukacji. Na szczęście na polskim rynku jest coraz więcej ciekawych i edukacyjnych pozycji. Więcej plecanych przez nas książek znajdziecie np. tu. A że o książkach piszę dość dużo – jest z czego wybierać.

Po czwarte – wyjścia i wycieczki

Wyjścia i wycieczki stanowią również bardzo ważny aspekt naszej edukacji. Nie muszą to być wyjścia do miejsc nastawionych na edukację takich jak Centrum Kopernika w Warszawie czy muzea (chociaż takie wyjścia też sobie organizujemy). Równie edukacyjny może być spacer po łące czy wyjście na lody. Kiedy dzieci ciągle o coś pytają i pokazują – nie ma takiego miejsca w którym nie można by było zobaczyć czegoś ciekawego, czy nauczyć się czegoś nowego. „Jak się nazywa ten kwiatek?” „Czemu tu coś wystaje?” „Jaki to znak?” „Czemu tu nie można tego…?” I tak w nieskończoność.

A często podczas takich zwykłych spacerów rozmawiamy na bardzo złożone tematy. Chyba już samo to, że jesteśmy razem i w zasadzie nie mamy nic innego do roboty poza „iściem” sprawia, że zaczynamy rozmawiać. Czasem jest to rozmowa o superbohaterach, czasem o Minecrafcie, czasem o zwierzętach, czasem o śmierci, o bogach, o prehistorii, a nawet o tym jak i dlaczego Tolkien tworzył w swojej książce oddzielne języki dla każdej z ras.

Od czasu do czasu staramy się też zrobić coś nowego. Kluski są bardzo chętne do udziału w takich nieregularnych zajęciach. A to idziemy na konie, a to na warsztaty ceramiczne, a to na wystawę, a to jeszcze gdzieś. Wszystko to chociaż nie jest formalną nauką zdecydowanie wzbogaca zarówno ich wiedzę, jak i sposób patrzenia na świat.

Po piąte – wiara w to, że dzieci potrafią i chcą się same nauczyć tego czego im akurat potrzeba

Bez tej wiary naprawdę ciężko by mi było zdecydować się na edukację domową. Gdybym była przekonana, że dzieci do nauki trzeba zmuszać, nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na takie rozwiązanie. Nie mam najmniejszej ochoty pełnić roli policjanta, czy ciągle organizować im naukę. Ja jednak naprawdę wierzę, że dzieci nie idą po linii najmniejszego oporu. Idą za tym co je akurat interesuje, a wysiłek, jaki należy w tę drogę włożyć wcale a wcale im nie przeszkadza. Wydaje mi się, że Kluski są na to znakomitym dowodem. I naprawdę gdyby nie obowiązkowy program i egzamin na koniec roku, prawdopodobnie wcale nie musiałabym się mieszać do ich edukacji.

Podałam tu już niejeden przykład, ale co tam – dorzucę jeszcze jedną historię pod tytułem „Kluski i Minecraft”. Ani ja, ani tata Kluska nigdy nie graliśmy w tę grę. Kluski podpatrzyły ją gdzieś u kolegów. Kiedy kupiliśmy grę – nie wiedzieli o niej zbyt wiele. Grali może raz czy dwa z sąsiadem. Jednak to im wcale nie przeszkadzało. Po pierwszej próbie grania na własnym koncie okazało się, że nie jest to takie proste i oczywiste. Kupili więc jakąś gazetę poświęconą temu tematowi. Potem książkę. Gdzieś dowiedzieli się, że na youtube gracze pokazują swoje filmiki. I tak to poszło – kolejne filmiki, kolejne książki, kolejne gazetki. Kiedy dwa czy trzy miesiące później opowiadali wujkowi (który w szkole sam grał w Minecrafta), co tam teraz można robić i jak – gadali przez bite pół godziny, a i to mogliby dłużej, tylko wujek musiał akurat iść na pociąg. I jak się tego wszystkiego nauczyli? Ktoś ich zmuszał? Potrzebny im był dorosły, który pokieruje ich edukacją? Nie. Potrzebowali jedynie dwóch rzeczy – zainteresowania i czasu. Naprawdę najczęściej nic więcej nie potrzeba. Obecnie dostęp do wiedzy jest tak łatwy, że jeśli tylko dziecko chce się czegoś nauczyć i ma na to czas, to nauczy się wszystkiego. I wcale nie potrzebuje bata nad głową, ani marchewki przed twarzą.

Podsumowując

Wydaje mi się, że najważniejsze co dała nam edukacja domowa, to właśnie to, że Kluski mają wolność do zajmowania się tematami, które je interesują. Ważny jest również dla mnie fakt, że nasze dzieci w dalszym ciągu traktują naukę jak coś ciekawego – świat jest dla nich pełen rzeczy do odkrycia, umiejętności do zdobycia i historii do poznania. I bardzo bym chciała, żeby takie nastawienie zostało z nimi jak najdłużej.

Więcej o naszej edukacji domowej:

W planach jeszcze wpis o najstraszniejszym potworze edukacji domowej – socjalizacji. A potem jeszcze o pracy z dwójką dzieci jednocześnie, o rezultatach jakie osiągnęliśmy i jakie jeszcze mamy nadzieję osiągnąć. Serdecznie zapraszam już za tydzień. Jeśli macie jakieś konkretne pytania piszcie w komentarzach lub na maila: nasze.kluski@o2.pl. Postaram się odpowiedzieć i pomóc na ile będę mogła.

Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś ze swoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.

A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”