„[To jak postępować z dziećmi] podsumowują trzy przykazania, i wszystkie trzy mają charakter zaprzeczenia, tak jakby zadaniem dorosłych było po prostu nie zniszczyć dziecka. Strzeżcie się abyście nie GORSZYLI – nie GARDZILI – nie PRZESZKADZALI – braciom naszym najmniejszym. Więc przestrzegajcie tych zasad edukacyjnych Nowego Testament, które moim zdaniem (…) odnoszą się do wszystkiego co możemy dać dzieciom i do wszystkich tych krzywd, których możemy im oszczędzić (…)”
Charlotte Mason – „School Education” – 1904
Czy nie jest trochę tak, że dzisiaj rodzice starają się dać swoim dzieciom wszystko co najlepsze? Od narodzin otoczyć opieką, zapewnić bezpieczeństwo, dobrą przyszłość..? Kupujemy najlepsze zabawki, uczymy czego tylko możemy, zapisujemy na dodatkowe zajęcia, czasem nawet zanim dzieci pójdą do przedszkola, które skądinąd jest również starannie wybrane pod kątem wartości edukacyjnych, które wniesie, do życia naszego dziecka. Staramy się dzieciom dać wszystko… Tylko czy aby na pewno to najlepsza metoda?
Powyższy cytat pochodzi z książki Charlotte Mason, jednej z reformatorek edukacji z przełomu XIX i XX wieku. Pisałam już o niej nie raz i pewnie jeszcze nie raz napiszę, bo uważam, że w Polsce rodzice też powinni o niej usłyszeć.
Czytaj też: Książki dla dzieci w duchu edukacji Charlotte Mason
Złe zachowanie u dzieci i jaki mu zaradzić wg Charlotte Mason
Rodzicu, pomagasz czy przeszkadzasz?
Ale do rzeczy. Czy faktycznie zadaniem rodzica jest kierowanie życiem dziecka od samego początku? Czy za punkt honoru powinieneś sobie, drogi rodzicu, postawić – wykreowanie dziecka na obraz i podobieństwo własnej wizji – grzeczne dziecko, pilnego i zdolnego ucznia, inteligentnego człowieka sukcesu itd. ? Czy jeśli nie pokażesz dziecku, co ma robić, jaką drogę wybrać, jeśli nie dopilnujesz, żeby nauczyło się czytać i pisać zanim pójdzie do szkoły, odrabiało pracę domową, poszło na dodatkowe zajęcia, przygotowało się do każdej klasówki, to robisz mu krzywdę? Wychowasz nieuka, nieudacznika i nieszczęśliwego człowieka?
A może jednak warto zastosować się do rad dziewiętnastowiecznej nauczycielki i po prostu:
NIE PRZESZKADZAĆ dziecku, wtedy kiedy uczy się tego co je zainteresowało. Zamiast narzucać mu, że ma się uczyć akurat tego, czego wymaga pani w szkole czy na zajęciach dodatkowych? Bo nie oszukujmy się – wszystkiego nie da się zrobić. Pamiętacie piosenkę „Dorosłe dzieci”? Tam jest taki fragment – „Okłamali, że na wszystko jest czas”. To odnosi się nie tylko do życia w ogóle, ale i do nauki. Zarówno nasza doba, jak i doba dziecka ma tylko 24 godziny. Jeśli dziecko poświęca czas i energię na to, czego MUSI się nauczyć, to na to czego CHCE się nauczyć często już nie starcza mu czasu. Albo siły. Bo odpocząć też kiedyś musi. Dawno minęły czasy, kiedy człowiek był w stanie posiąść całą wiedzę dostępną ludzkości. W chwili obecnej, tak naprawdę nie ma już takiej możliwości. Za dużo wiemy.
Z resztą – nawet patrząc z perspektywy czysto materialistycznej – największą karierę dzisiaj robią przecież specjaliści, a nie ci którzy liznęli wszystkiego po trochu i w stopniu średnim, lub nawet dobrym, przyswoili sobie program. A my (szkoła, ale często też rodzice) w dalszym ciągu upieramy się, że każdy musi wiedzieć chociaż trochę z każdej dziedziny, zmuszamy do nauki według programu, odrabiania lekcji, które nikogo nie interesują…
NIE GORSZYĆ, czyli co? Przecież nie puszczasz dziecku filmów porno, a nawet starasz się przy nim nie przeklinać. Ale ja myślę, że nie tylko o to tu chodzi. Wydaje mi się, że nie gorszyć, to nie przekazywać naszego dorosłego sposobu myślenia dzieciom. My już swoje przeżyliśmy, nie raz świat nas zranił, nie raz okazało się, że cyniczne podejście, agresja, niechęć pomagają przetrwać trudne chwile. Czasami znowu robimy coś dobrego, tylko dlatego, że tak wypada, że ludzie zobaczą. Zostaliśmy nauczeni, że trzeba się podporządkować, nie wychylać za bardzo. Dzieci na świat patrzą zupełnie inaczej. Jeśli coś im nie pasuje – mówią prosto z mostu. Jeśli coś lub kogoś lubią – to całym sobą. Jeśli coś je zainteresuje – to będą drążyć temat do wyczerpania.
Nie da się za kogoś przeżyć emocji – tych złych ani tych dobrych. Myślę, więc że dzieci powinny mieć prawo przeżywać te emocje i uczyć się na nich samodzielnie. Bez naszego ciągłego: „Musisz przeprosić!”, „Nie płacz, nic się nie stało!”, „To nic takiego”, „To teraz nieistotne”.
NIE GARDZIĆ to moim zdaniem właśnie liczyć się z emocjami dziecka. Jeśli dajesz sobie prawo do zdenerwowania, daj to prawo i dziecku. Jeśli dajesz sobie prawo do chwili odpoczynku i nic nierobienia, daj to samo prawo dziecku. To nie maszynka. To również liczenie się ze zdaniem dziecka – to oczywiście nie znaczy, ze musimy robić wszystko to, czego zażyczy sobie nasz trzylatek. Ale dziecko powinno mieć prawo decydować o tym, co go interesuje, jak chce spędzać czas wolny, co lubi jeść, a czego nie. Chociaż nie zawsze i nie na wszystko możemy pozwolić, to warto jednak uświadomić dziecko, że jego zdanie bierzemy pod uwagę. Ale to również zauważanie tego co dla dziecka jest ważne, spędzanie czasu z nim i poświęcanie mu uwagi. Nie mówię, że non stop, ale na tyle, żeby dziecko wiedziało, że rozmowa przez telefon, sprawdzanie poczty czy najnowszy serial, nie są dla rodzica ważniejsze niż ono.
W skrócie to chyba te trzy przykazania dla rodziców to po prostu – nie rób drugiemu, co tobie nie miłe. Niezależnie od tego, czy tym drugim będzie dziecko czy dorosły.
Jeśli podobał Ci się ten wpis, proszę daj mi znać – udostępnij lub skomentuj.
Jeśli natomiast uważasz, że to wszystko bez sensu – również powiadom mnie o tym w komentarzu. Chętnie poznam inne punkty widzenia.