Dylematy matki

Mam dla Was kolejny cytat z „Parents and Children” Charlotte Mason


 

„Rodzic, który chce uczyć własne dziecko, w jakimkolwiek szerszym sensie tego słowa, musi myśleć o rzeczach ważnych (high thinking) żyjąc jednocześnie powoli i w sposób prosty (lowly living)” (str. 170)


I tak powstają dylematy matki.

Low living

Dla mnie znaczy to,  że jako na rodzicu, ciąży na mnie odpowiedzialność. Z jednej strony moje życie powinno być proste i spokojne. Powinno opierać się na domowej rutynie dostosowanej do potrzeb dziecka. Powinnam skupiać się na tym, co akurat się dzieje. Nie myśleć ciągle o tym, co jeszcze mam do zrobienia. Nie pisać na każdy dzień miliona zadań do wykonania, miliona celów do osiągnięcia.

Najważniejsze powinno być dla mnie dziecko. Powinnam być zawsze gotowa odpowiedzieć na jego pytania, pomóc mu, jeśli mnie poprosi,  w dążeniu do zdobywania wiedzy i umiejętności potrzebnych w codziennym życiu.  Moje zajęcia powinny być na tyle proste, żebym w każdej prawie chwili mogła oderwać się od nich i pomóc mojemu dziecku, jeśli będzie tego ode mnie potrzebować.  Dziecko potrzebuje czasu i uwagi, żeby móc poznawać otaczający go świat na swoich zasadach. Stawać przy każdym drzewie, pomacać korę, zerwać kwiatek, patrzeć pół godziny na kawki i gawrony. Ja jako matka – powinnam też mieć na to czas.

Powinnam mieć czas, żeby czasem z bliska, czasem z odległości, pilnować czy nie robi sobie krzywdy ucząc się codziennych czynności, poznając dom i najbliższe otoczenie. Sięgając na coraz to wyższą półkę. Dziecko powinno się w końcu nauczyć tylu rzeczy samodzielnie, ale niestety, żadne otoczenie nie jest chyba w 100% bezpieczne. Z resztą, wszelkie zabezpieczenia domu przed dziećmi w konsekwencji mogą odbierać dzieciom samodzielność. Jeżeli samo nie może otworzyć szafki z koszem, to jego samodzielność zostaje przecież ograniczona. Ale jeżeli pozwolimy mu, musimy się liczyć z tym, że trzeba dziecka w obecności kosza jednak pilnować. No chyba że nie wyrzucamy nic co mogłoby dziecku zaszkodzić i nie przeszkadza nam, że zawartość śmietnika wyląduje na środku kuchni.

High Living

Z drugiej jednak strony istnieje niebezpieczeństwo, że takie skupienie się na sprawach dziecka i domu będzie prowadzić do nazwijmy to „otępienia umysłowego”. Stanę się osobą bez własnych zainteresowań, pasji, celów. Pomijając już fakt, że wizja bycia taką osobą nie bardzo mi pasuje, pozostaje jeszcze kwestia dobra dziecka. Jeśli ja, jako rodzic daję mu taki przykład, to czy ono samo będzie mogło znaleźć swoją pasję, swoje zainteresowania? Czy raczej będzie rosnąć w duchu zajmowania się rzeczami codziennymi, pośród narzekań mamy, która tyle poświęciła dla jego dobra, a ono nie potrafi tego docenić? Jak przekazać dziecku pasję, skoro się jej nie posiada?

Czy udaje Wam się łączyć te dwie kwestie na co dzień?

  • W moim przypadku było/jest tak, że kiedy dzieci były małe, tzn. do 3-4 roku życia (młodszy synek skończył niedawno 3 lata), ni nic innego poza domem i praca nie było czasu. Całość ogarnialiśmy przy pomocy babć a i tak było ciężko. Ale od niedawna synowie potrafią już zająć się sobą, wspólnie się bawić, można ich zostawić na noc u dziadków – i coraz więcej czasu jest dla siebie, na rozwój własnych pasji. Choć szału oczywiście nie ma. Jeszcze ;). Pozdrawiam :)

    • Ola

      Podziwiam. Ja w zasadzie w chwili obecnej z pracy zawodowej jestem matką, a i tak czasu nie mam dla siebie za wiele. Chociaż bardziej niż czasu, to sił brakuje.

  • Odkąd poszłam do pracy, a nie ślęczę po nocach nad robotą w domu, jakoś łatwiej mi wygospodarować czas dla dziecka bez myślenia o setkach rzeczy, które jeszcze muszę zrobić. Z jednej strony praca z domu była wygodna, ale strasznie trudna pod tym względem… :/ Teraz nie pracuję z domu i wszystko jest dużo łatwiejsze :)

    • Ola

      Właśnie dlatego obecnie próbuję zmienić swoje podejście do zarządzania czasem, że się tak poważnie wyrażę. Próbuję się jakoś tak zorganizować, żeby wszystko miało swój czas, bo obecnie cały czas muszę myśleć o setkach rzeczy i już mnie to męczy. Zapewne z powodu tych eksperymentów teraz trochę mniej publikuję, ale myślę, że w końcu znajdę złoty środek :)

  • mam wrażenie, że dość powszechne jest obecnie życie w pośpiechu i „upychanie” dzieci na siłę (albo – jeszcze gorzej – marginalizowanie) przez rodziców we własnym napiętym harmonogramie
    ale prawda jest taka, że już podstawowe zajęcia takie jak praca, dojazdy, zakupy, gotowanie, pranie, sprzątanie, nawet nie biorąc pod uwagę dodatkowych zainteresowań, spotkań ze znajomymi, czasu na czytanie zajmują codziennie baardzo dużo czasu
    ciągle uczę się doceniać małe radości, celebrować chwile
    na szczęście – między innymi dzięki synkowi – coraz częściej udaje mi się zwolnić tempo, a także wybierać własne przyjemności przed obowiązkami (dawniej nie do pomyślenia!), ale wiele jeszcze mam w tym temacie do zrobienia
    życzę powodzenia w reorganizacji – pochwal się wynikami – mnie też przydałyby się sprawdzone patenty :)

    • Ola

      Póki co testuję różne opcje, ale jak znajdę coś co działa, pochwalę się na pewno. Próbuję bezpłatnego kursu Kreatorki 2015. Może i Ty zechcesz spróbować? :)
      A co do wybierania małych przyjemności, to ja odkryłam to miesiąc czy dwa po urodzeniu Michy. Klusek był wtedy strasznie trudny w codziennym współżyciu (jak na siebie), Micha potrafił płakać pół dnia… Stwierdziłam, że albo od czasu do czasu zrobię coś dla siebie, najlepiej wykorzystując do tego każdą możliwą sposobność, albo zwariuję. Jeszcze bardziej. Rachunek był prosty;)