“(…) to nie rzadkie spotkania ze zboczeńcami na ulicach są największym zagrożeniem czyhającym na nasze dzieci, ale obniżenie kondycji psychicznej i dobrego samopoczucia u tych dzieci, których rodzice zbyt często je wyręczają.”
To cytat z książki „Pułapka nadopiekuńczości. Czy wyrządzamy krzywdę swoim dzieciom, starając się za bardzo?” Julie Lythcott-Haims, która niedawno pojawiła się na polskim rynku wydawniczym. Jest to, książka która dobitnie stara się pokazać, w jaki sposób rodzice własną nadopiekuńczością utrudniają swoim dzieciom życie. Autorka pisze o tym, jak to rodzice już po narodzeniu planują dzieciom ścieżkę edukacyjną, nie tylko wybierając przedszkole czy szkołę, ale też przedmioty w szkole, zajęcia dodatkowe, prace wakacyjne i przyszły zawód. Pisze o rodzicach, którzy idą z dziećmi na studia i tam też pilnują terminu oddawania prac i tego, czy dziecko przygotowuje się do egzaminów. Ba – po studiach idą z dziećmi na rozmowy o pracę, a później dzwonią do pracodawcy jeśli ich, już przecież dorosłe, dziecko ma za dużo nadgodzin lub czuje się zbyt szorstko traktowane przez szefa.
Pisze o rodzicach, którzy robią za dzieci wszystko. Wożenie na zajęcia, sprzątanie w pokoju, pranie, gotowanie, odrabianie lekcji. Pisze o dzieciach, które będąc już pełnoletnie z każdym problemem do rodziców dzwonią. Bo przecież same nie miały możliwości nauczenia się podstawowych rzeczy koniecznych w dorosłym życiu.
Pisze o tym wszystkim, a ja sobie myślę, że u nas przecież nie jest tak źle. Ale zaraz nachodzi mnie refleksja, że to jednak może być nasza przyszłość. Myślę sobie, że pomimo pewnego opóźnienia, obecne tendencje wychowawcze prowadzą niestety właśnie w tym kierunku. A opóźnienie, które wynika zapewne z trochę innej historii ekonomiczno-politycznej pewnie niedługo już nadrobimy. Czytając tą książkę ja – urodzona w latach 80tych – mam podobne wspomnienia z dzieciństwa jak autorka – urodzona w latach 60tych. Czy za 20 lat u nas też rodzice będą dzwonić do pracodawców, skarżąc się na warunki pracy dziecka? Nie wiem. Ale patrząc po tym co się dzieje obecnie, mam wrażenie, że mamy spore szanse na wychowanie dorosłych, którzy do rozwiązywania codziennych problemów będą potrzebować rodziców. I nie jestem pewna czy to jest dobrze.
Chociaż więc w wielu kwestiach nie zgadzam się z autorką, to jednak podstawowe założenie – że nadmiar opieki ze strony rodziców jest dla dzieci równie niebezpieczny co niedobór – uważam za słuszne. Zgadam się też z panią Lythcott-Haims, co do tego, że dzieci powinny brać na siebie odpowiedzialność nie tylko za szkołę, ale również za dom, powinny więc mieć swój udział w pracach domowych. To nie tylko uczy je obowiązków, z którymi będą musiały się zmierzyć w dorosłym życiu, ale też daje im poczucie, że są częścią rodziny, równie ważną co każdy inny. Nie są za małe, ani za głupie, ani zbyt nieporadne, żeby nie móc włączyć się w życie tej małej społeczności i przynieść jej realną korzyść. A to z kolei może pomagać budować w dzieciach pewność siebie (albo raczej nie zabijać tej, z którą się rodzą). Jeśli więc zastanawiacie się w jakie obowiązki domowe możecie włączyć swoje dziecko, książka „Pułapka nadopiekuńczości” spieszy z pomocą:
Jak włączać dzieci w obowiązki domowe?
1. Niemowlaki i przedszkolaki
– układanie gazet
– ścieranie kurzy
– zaniesienie ubrań do pralki
– rozdzielenie jasnych ubrań od ciemnych
2. Dzieci w wieku szkolnym
– pomoc przy rozpakowywaniu zakupów
– pomoc przy zamiataniu
– wycieranie rozlanych płynów
3. Gimnazjaliści
– umycie auta
– odśnieżenie chodnika
– prace w ogródku – pielenie, grabienie
– pilnowanie, żeby śmieci były wyniesione na czas, a papier toaletowy założony po skończeniu rolki
Oczywiście to tylko przykłady. Dzieci są zazwyczaj w stanie zrobić więcej niż nam się wydaje (przynajmniej w kwestii zajęć domowych, bo w kwestii osiągnięć naukowych, często wymagamy od nich więcej niż to możliwe). Warto od czasu do czasu usiąść z dziećmi i wypisać wspólnie wszystkie prace domowe, które muszą być zrobione w domu i wspólnie ustalić kto i za co będzie odpowiedzialny. Oczywiście nie musi być to ustalone raz na zawsze, warunki się zmieniają i podział obowiązków też warto zmieniać.
O czym jeszcze warto pamiętać wyznaczając dzieciom prace domowe?
1) Jeśli widzisz, że dziecko nie wie jak podejść do tematu – pokaż mu. Czasem pomaga rozbicie zadania na mniejsze elementy.
2) Ale nie stój nad dzieckiem nadzorując każdy jego krok, nikt nie lubi pracować pod ciągłym nadzorem.
3) Podziękuj za pomoc.
4) Ale nie przesadzaj z pochwałami „No naprawdę genialny jesteś z tym wyrzucaniem śmieci” to już trochę przesada. Dla dzieci często już sam fakt ukończenia zadania i „dziękuję” ze strony rodzica jest wystarczającym powodem do satysfakcji.
5) Nie oczekuj, że dziecko zrobi to tak idealnie i perfekcyjnie jak Ty. I nie oczekuj, że zrobi to w ten sam sposób, w jaki Ty byś to zrobił. Naprawdę większość prac domowych można wykonywać na różne sposoby.
6) Czasem jednak warto dać dziecku informację zwrotną, bo dziecko może nie wiedzieć, np. że nowe rzeczy często farbują w praniu, że teflonowej patelni nie można myć druciakiem, a kosz na śmieci czasem trzeba umyć, a nie od razu zakładać nowy worek.
A jakie są Wasze doświadczenia z pracami domowymi. Co robiliście kiedy byliście mali i jak to się ma do tego, co obecnie robią Wasze dzieci? Bardzo jestem ciekawa.
Jeśli masz do mnie jakieś konkretne pytanie, pisz pod wpisem lub na maila nasze.kluski@o2.pl Pomogę, na ile będę umiała.
Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś ze swoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.
A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką„Od czego zacząć czytanie bloga?”