Jakiś czas temu pisałam o tym, że według Charlotte Mason rodzic powinien przekazać dziecku pasję jednocześnie, żyjąc tak by dać dziecku czas na jego własne eksperymenty.
Niezbędny wzór
Dzisiaj chciałam trochę pociągnąć ten temat, wykorzystując jako punkt wyjścia cytat z książki „Pedagogika Waldorfska. Wprowadzenie do pedagogiki Rudolfa Steinera” (J. Kiersch).
„W pierwszych siedmiu latach życia dziecka wychowawca nie oddziałuje przez moralizowanie, pouczenia (…) Wychowawca wychodzi świadomie naprzeciw naturalnej (…) otwartości i zaufaniu, jakie małe dziecko odczuwa wobec wszystkich otaczających je rzeczy i istot, a czyni to wtedy, gdy doskonali własny charakter, utrwala dobre przyzwyczajenia, ćwiczy panowanie nad porywami swego temperamentu, czyli gdy wychowuje samego siebie, jako że wie, iż praca nad sobą przemienia jego (…) i zapewnia (…) naśladującego dziecka niezbędny wzór.”
Oraz cytat w podobnym duchu, tym razem z książki Arthura Bruhlmeiera „Edukacja humanistyczna”
„(Peztalozzi) prezentuje przekonanie, że matka musi kochać swoje dziecko mocą jej instynktu, ale że poza tą czysto zwierzęcą miłością, aby móc dobroczynnie wpływać na dziecko, powinna także reprezentować wysoką moralność. Dlatego Peztalozzi za najważniejsze zadanie wychowawcy uważa troskę o wychowanie matki. W dobrej matce zwierzęca i wyższa natura znajdują właściwe proporcje – jej instynktowna, popędliwa miłość do dziecka jest oczyszczona i uszlachetniona , staje się miłością prawdziwie „oświeconą”.”
Dzieci nas naśladują.
W ten sposób uczą się świata. Naśladują nasze zachowanie, nasze sposoby radzenia sobie z emocjami, podejście do ludzi, podejście do życia. Powtarzają nasze słowa, powtarzają nasze zachowania. Czasami nam się to podoba, a czasami nie. Ale prawda jest taka, że jeśli chcemy, żeby dziecko zachowywało się dobrze, i my musimy zachowywać się dobrze. (Naśladowanie) Więc może warto postarać się rozwiązać swoje własne problemy zanim przeniesiemy je na nasze dzieci i zanim będziemy musieli radzić sobie z ich zdwojonym atakiem.
Niedaleko pada jabłko…
Jeśli np. nie radzimy sobie z własnym gniewem, to w jaki sposób poradzimy sobie z gniewem dziecka? I w jaki sposób dziecko ma nauczyć się radzić sobie ze swoim gniewem, skoro nie ma wzoru, który mogłoby naśladować? W rezultacie mamy dwie osoby, które, jak każdy człowiek, odczuwają gniew i nie potrafią sobie z nim radzić. Czy z tego może wyjść coś dobrego? Obawiam się, że będzie trudno.
Nie chcesz żeby Twoje dziecko spędzało cały dzień przed telewizorem, a sama nie wyobrażasz sobie dnia bez komputera i telewizji? W jaki sposób możesz oczekiwać od dziecka, że ono będzie wiedziało jak sobie zorganizować ciekawy dzień bez pomocy multimediów, jeśli nie miało się od kogo i kiedy nauczyć?
Jeśli ktoś wie jak rozwiązać sytuację kryzysową bez krzyku, to jest duże prawdopodobieństwo, że nie będzie miał problemu z krzyczącym dzieckiem. Bo po pierwsze pokaże dziecku dobry wzór do naśladowania, a po drugie, będzie wiedział, że krzyk też jest jakimś sposobem wyrażania emocji i nie będzie brał tego krzyku do siebie, nie będzie się denerwował, że nie potrafi wychować dziecka spokojnego, przyjmie to po prostu jako etap rozwoju dziecka, jako sposobność do nauki. Bez osobistego bagażu, bez obawy, że to jego wina, bez całego tego emocjonalnego obciążenia. Jeśli wiesz, że możesz się zdenerwować, łatwiej ci zrozumieć to, że dziecko też może się zdenerwować i dużo łatwiej jest Ci pomóc dziecku przez to zdenerwowanie przejść.
Słodycze, bicie, przeklinanie, krzyk, akceptacja własnego ciała… Przykłady można mnożyć i mnożyć. Ale myślę, że już widzicie zależność.
Co zrobić?
Może warto, więc ten czas kiedy dzieci są małe poświęcić właśnie na rozwiązanie swoich problemów, na wychowywanie siebie, po to, żeby dać dzieciom dobry przykład? Zamiast zastanawiać się jaką kolejną zabawkę albo super wycieczkę zafundować dziecku, może lepiej zrobić coś dla siebie, albo coś razem z dzieckiem. Zużywamy na co dzień bardzo dużo energii na rzeczy, które nie zawsze są najistotniejsze – czy aby na pewno nasze dziecko wszystko ma, czy pokoik jest posprzątany, ubranka poprane i poprasowane, czy dziecko ma możliwie najlepszy obiadek z najlepszych składników itd. Może warto przynajmniej część tego czasu, tej energii i tych kosztów wykorzystać na własny rozwój? W myśl zasady szczęśliwi rodzice, szczęśliwe dziecko?
Ja mam kilka rzeczy, nad którymi pracuję właśnie dla dobra Klusków, ale i dla mojego własnego. Pisałam już np. o strachu przed robalami czy psami, ale to nie jedyne rzeczy, z którymi sobie w życiu nie radzę. Odkąd jednak na świat przyszedł Klusek staram się nad sobą pracować. A Ty? Myślisz, że powinnaś coś zmienić w swoim zachowaniu, pokonać własne ograniczenia, lęki, stać się lepszym wzorem do naśladowania?
Moja praca polegała na napisaniu tego tekstu. Jeśli znalazłaś w nim coś dla siebie, proszę podziel się ze mną komentarzem lub udostępnij wpis swoim znajomym. Wystarczy kliknąć w odpowiednią ikonkę pod tekstem.