Jak moje dziecko nauczyło się czytać

Odkąd edukacja przeniosła się do domów, ciągle słyszę głosy, że my – rodzice dzieci z edukacji domowej – powinniśmy udostępniać nasze źródła i dzielić się naszą wiedzą z rodzicami, którzy do tej pory nie mieli doświadczenia z tą formą nauki. Jednak moim zdaniem, to co teraz proponuje Minister Edukacji ma się nijak do edukacji domowej. A rodzicom obecnie wcale nie potrzeba więcej materiałów edukacyjnych i źródeł wiedzy w internecie. Docierające do mnie głosy jasno sugerują, że materiałów do pracy jest aż nadto i ani dzieci, ani rodzice, ani tak naprawdę nauczyciele, nie są w stanie wszystkiego ogarnąć. Dlatego moim zdaniem rodzicom wcale nie trzeba podsyłać kolejnych ciekawych stron ani pomysłów na karty pracy.

Szczerze mówiąc nie wiem, czego im tak naprawdę potrzeba, ale wydaje mi się, że warto wykorzystać ten czas i przypomnieć sobie, że w edukacji tak naprawdę chodzi o dziecko. Przynajmniej powinno chodzić o dziecko. Dlatego dzisiaj chciałam Wam pokazać, jak wyglądała u nas nauka czytania. Nie pisałam o tym wcześniej, ze względu na to, że starszy Klusek choć obecnie wiele czasu spędza z książką i wydaje mi się, że jest w tym jakaś moja zasługa (pisałam o tym wcześniej), to jednak uczył się literek chodząc do przedszkola. Uzupełniał karty pracy i słuchał jak Pani wprowadzała po kolei A, B, C…

Z Miśkiem jest inaczej. Jego przedszkole ominęło. Gdyby chodził – byłby obecnie w grupie pięciolatków. Ale nie chodzi – mam więc pewność, że cała jego nauka czytania wynika tylko z tego, co działo się w domu i w okolicy. I od razu chcę uprzedzić – nie, nie mamy żadnych magicznych i cudownych sposobów, które w kilka godzin sprawią, że każde dziecko nauczy się czytać.

Studium przypadku

Misiek w przeciwieństwie do starszego brata początkowo nie był zbyt uważnym czytelnikiem. Praktycznie nie dało mu się przeczytać całej książeczki, on wolał przekręcać strony po swojemu, a moją rolą były głównie nazywanie osób i rzeczy, które pokazywał paluszkiem na obrazkach. Dopiero koło trzeciego roku życia pozwalał mi czytać dłuższe fragmenty, z czasem fragmenty się wydłużały i nawet od czasu do czasu udawało nam się przeczytać całą historię. W międzyczasie zaczął też pytać o niektóre litery w tekście. Pomyślałam więc, że tak jak przy Klusku – podsunę mu elementarz. Stary sprawdzony klasyczny Elementarz Falskiego. Początkowo Misiek bardzo się cieszył, że udało mu się czytać pierwsze słowa „Ala” „osa” „As”. Starałam się więc codziennie kilka minut poświęcić na ćwiczenie z nim czytania. Po jakimś czasie entuzjazm opadł, ale Misiek już się przyzwyczaił, do tego, że codziennie przed snem musi przeczytać kilka zdań. W ten sposób dotarliśmy mniej więcej do 1/3 Elementarza, ale brak entuzjazmu sprawił, że w końcu zawiesiliśmy te wieczorne czytanie. Jednak proces nauki czytania nie skończył się. Miśkowi wystarczyło poznanych liter do rozszyfrowywania napisów, które spotykał na co dzień. To był czas stawania przed napisami, dopytywania „A jaka to litera?”, składania liter „D-E-L-I-K-A-T-E-S-Y” i pytania „delikatesy?” Po potwierdzeniu szliśmy dalej. Z czasem pierwsze dwa etapy zniknęły, został trzeci – musiałam potwierdzić, czy Misiek dobrze przeczytał. Dość szybko jednak i ten etap zniknął, a zastąpiło go po prostu zdecydowane czytanie napisów na głos.

Dalej było już z górki, coraz częściej widziałam Miśka siedzącego nad gazetkami o grach lub instrukcjami do gier. Niby mówił, że tylko ogląda obrazki, ale co jakiś czas tłumaczył Kluskowi, co trzeba zrobić, żeby zdobyć kolejnych bohaterów… I tak sobie przesiadywał nad tymi gazetkami i instrukcjami, czasem przeglądał inne książki. Książek z dużą ilością tekstu na jednej stronie nie chciał jednak czytać. Wydawało mi się to całkiem normalne i logiczne. W końcu taka strona zapisana tekstem może się dziecku wydawać czymś bardzo trudnym. Podczas gdy akapit w gazetce czy instrukcji, jest jak najbardziej do przeczytania i zrozumienia. Jednak byłam przekonana, że kiedy już nabierze pewności na tych krótkich tekstach, w końcu przyjdzie czas, że sięgnie i po dłuższe lektury. Dlatego ze swoje strony starałam się jedynie podrzucać mu takie lektury, w których nie ma zbyt wiele tekstu, a które mogłyby go zainteresować. Nie zawsze moje próby były udane, jedne książki Miśka interesowały i przeglądał je długo i z namiętnie. Inne nie interesowały go wcale. Nie naciskałam. Nie zmuszałam. Nie kazałam czytać na głos, żeby sprawdzić, czy umie. Ostatnio jednak przyszły „Koty i kotki” z serii „Czytam sobie” (od Wydawnictwa Egmont).

_MG_9803 _MG_9804 _MG_9805

Misiek, obecnie w kociej fazie, przeczytał książkę w kilkanaście minut. Całą. Niedługo potem przyszedł „Mikołajek. Jestem najlepszy!” (Od Znak Emotikon).

_MG_9812 _MG_9813

Przeczytałam mu rozdział, a on postanowił czytać dalej. Spędził kolejne pół godziny nad książką, zaśmiewając się co chwila. Przeczytał kilka stron – nawet nie cały rozdział. Ale przeczytał, zrozumiał i sprawiło mu to przyjemność. I choć nie wrócił już póki co do Mikołajka, codziennie sięga po kolejne książki – komiksy, książki z zadaniami, książki o Minecrafcie czy Robloxie, książki o kotkach, pieskach…. Myślę, że to tylko kwestia czasu, kiedy zacznie, tak jak Klusek, czytać całe książki fabularne.

Sam…

Nauczył się czytać. Bez kart pracy, bez zmuszania, bez cudownych metod, bez sprawdzania ze strony dorosłych. Nauczył się, bo widział, że ta umiejętność ma wartość, że dzięki umiejętności czytania, może się dowiedzieć wielu potrzebnych mu rzeczy. Nauczył się, bo zadania dzięki którym się uczył były w sam raz na jego poziomie. W końcu sam sobie je wybierał – zapamiętywanie literek, potem składanie ich w całość i w końcu czytanie pełnych zdań i szukanie w nich informacji. Nikt mu nigdy nie powiedział, że nauka czytania jest trudna, że to praca, że do tego trzeba się specjalnie skupić i wypełniać zadania, które nie mają dla niego sensu.

Edukacja

I to jest właśnie to, co chciałabym żebyście zrozumieli – dzieci najlepiej uczą się, kiedy pozwalamy im uczyć się tego, co je interesuje i w sposób jaki je interesuje. Rolą rodziców i nauczycieli w tym procesie wcale nie powinno być pilnowanie, czy kolejne zadanie zostało wykonane. Moim zdaniem, naszą rolą w tym procesie jest bardziej obserwacja dziecka, rozmowa z nim i próba stworzenia warunków, w których dziecko może się uczyć, tego co je interesuje. Od czasu do czasu warto może pokazać jakieś nowe ciekawe rzeczy, których dziecko do tej pory nie znało, na zasadzie – „Zobacz, to jest ciekawe, może i Ciebie to zainteresuje.” Ale tak naprawdę im częściej po prostu obserwujemy dziecko i odpowiadamy na to, co je interesuje, tworząc warunki, w których samo może zgłębiać dane zagadnienie, wtrącając się bezpośrednio jedynie wtedy, kiedy dziecko o taką pomoc poprosi, tym lepiej.

Może warto więc wykorzystać ten czas i po prostu porozmawiać z dziećmi, o tym czego im potrzeba do nauki i jak ich zdaniem ta nauka powinna wyglądać? Wspólnie z nimi ustalić, co w obecnej sytuacji jest najważniejsze i na tym się skupić? A resztę odpuścić?

Pamiętajcie, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Wam się podoba i uważacie że może się przydać komuś z Waszych znajomych – udostępnijcie go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.

A jeśli jesteście na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”