Książkowy piątek: Kajtek i Koko

Nigdy nie byłam wielką fanką komiksów. W sumie nie wiem z czego to wynika. Co prawda w dzieciństwie czytałam chyba „Kaczora Donalda”, ale na tym moja przyjaźń z tą formą literacko-graficzną się skończyła. I pewnie żyłabym sobie nieświadomie w przekonaniu, że komiksy to strata czasu, gdybym nie została mamą dwóch chłopców.

Kiedy Kluski po raz pierwszy wypożyczyły z biblioteki audiobooka „Kajko i Kokosz. Szkoła latania.” jakoś tak częściej wpadałam do ich pokoju  – a to żeby trochę posprzątać, a to może byśmy coś z Lego pobudowali, a to pomalowali, a to może ja w ogóle posegreguję Lego według kolorów… A potem już na bezczelna przychodziłam po prostu słuchać audiobooka. Specjalnie też po raz kolejny wypożyczyliśmy go na jeden z naszych wakacyjnych wyjazdów, żeby było czego słuchać podczas długiej podróży.

Nie byłabym więc sobą, gdybym nie sprawdziła, czy tak samo spodoba mi się wersja oryginalna – czyli komiks w formie książki. Szczególnie, że było to w czasie, kiedy Klusek dopiero brał rozbieg ze swoim czytaniem i po komisy sięgał bardzo chętnie ze względu na małą ilość tekstu. Jednoznacznie stwierdziliśmy, że „Kajko i Kokosz” to coś dla nas. Humor, przygoda, ciekawe ilustracje… Kiedy więc śledząc dalej publikacje Janusza Christy dowiedziałam się, że stworzyło on również najdłuższy polski komis – „Kajtek i Koko” postanowiłam na własnej skórze przekonać się, czy będzie to równie fajne doświadczenie.

Dzisiaj krótka recenzja „Planety automatów” – czwartego tomu komiksu „Kajtek i Koko w kosmosie” wydanego dzięki Wydawnictwu Egmont.

Historia

Dla ciekawych trochę historii. Historie Kajtka i Koko sięgają lat 50tych. Dokładnie roku 1958 ubiegłego wieku, kiedy to opublikowano pierwszy pasek komiksowy w Wieczorze Wybrzeża (tako rzecze Wikipedia.) Początkowo były to jedynie historie Kajtka, Koko dołączył dopiero 5 lat później.

Historia „Kajtek i Koko w kosmosie” rozpoczęła się w 1968 roku, a paski były publikowane do 1972 roku. W tym czasie ukazało się 1270 pasków, co dało mu prawo do obwołania się najdłuższym polskim komiksem.

Fabuła

Po krótkim historycznym wstępnie, pozwolicie, że przejdę do rzeczy. Komiks składa się z dwóch części „Planeta automatów” oraz „Miecze i topory”. Są to kolejne już przygody bohaterów – astronautów, którzy ze względu na popsutą rakietę trafiają nie do końca tam, gdzie chcą. Najpierw właśnie na tytułową Planetę Automatów czyli na Oriona, gdzie władzę sprawuje scentralizowany Cybrostrator. Taka mózg-maszyna, która podejmuje logiczne i jedynie słuszne decyzje, na temat losu wszystkich Orionidów. Jest to planeta, na której wszyscy są posłuszni, a wszystko zautomatyzowane. Ze względu na braku możliwości wyjścia na powierzchnię, cała planeta jest tak naprawdę próbą tworzenia wrażenia. Sztuczne widoki z okna, sztuczne zwierzęta, sztuczne spacery, a nawet sztuczne sny. Sale gimnastyczne, które zstępują naturalny ruch, ekrany i komputery, które spełniają wszystkie inne potrzeby. Momentami, brzmi trochę zbyt znajomo i trochę zbyt mocno odnosi się do dzisiejszego świata, zważywszy na czas, kiedy komiks powstał.

IMG_9349 IMG_9350

Kajtek i Koko opuszczają jednak tę planetę i odnajdują swoją rakietę, jednak jej mózg centralny już nie chce im pomagać. Zamiast wysłać ich na Ziemię, ląduje na planecie trochę przypominającą czasy Kajko i Kokosza. To kraina w której plemiona Burbli i Łąkali walczą ze sobą już dla zasady, Łąkale co jakiś czas wyrzucą z grodu swojego herszta, za to, że nie organizuje wystarczającej liczby konkursów piosenki, a żeby dojść do wielkiego mędrca, który zna odpowiedzi na wszystkie pytania trzeba się zmierzyć na rękę z silnym władcą kolejnej krainy. Początkowo Kajtek i Koko razem próbują pomóc zaatakowanym Łąkalom. Jednak Koko zostaje porwany, omamiony ziołami i staje przeciwko Kajtkowi razem z agresywnymi Burblami. Jak to się skończy – nie wiadomo.

IMG_9351

Podsumowując

„Planetę automatów” można czytać na wielu poziomach. Ja czytałam ją z uwzględnieniem mojej wiedzy historycznej z tamtego okresu, szukając odniesień do ówczesnej formy władzy. Ale Kluski nie mają o tym jeszcze pojęcia. Dla nich były to po prostu inne planety, na których panują inne prawa. Muszę przyznać, że daje to dużo możliwości w kwestii edukacji. Takie przedstawienie świata, to bardzo ciekawe wyjście do dyskusji – nad ustrojami politycznymi, obowiązkami obywatelskimi, uprawnieniami władzy, prawami jednostki, sposobami na rozwiązywanie konfliktów, ale też nad automatyzacją życia, nad docenianiem natury, nad pięknem tego, co jeszcze nie zdefiniowane i niewiadome.

A do tego jak zwykle u Christy – ciekawe ilustracje, dużo humoru, wciągające przygody i nagłe zwroty akcji.

Wydaje mi się, że warto sięgnąć po ten album, chociaż jest to raczej lektura dla trochę starszych czytelników – bez dodatkowych wyjaśnień z moje strony, Kluski prawdopodobnie w kilku miejscach mogłyby się zgubić i w zasadzie nie wiedzieć, co się dzieje.

Jedyna wada jak dla mnie, ale to dotyczy wszystkich komiksów Janusza Christy z jakimi miałam styczność – strasznie ciężko czyta mi się jego czcionkę. Momentami naprawdę uważnie muszę się przypatrywać wyrazom, żeby zrozumieć, co jest tam napisane. A to trochę rozprasza.

 

Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.

A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”