O sztuce odpuszczania, czyli czemu nigdy nie będę perfekcyjną panią domu.

Dziecko trzeba stymulować do rozwoju. Trzeba mu czytać odpowiednie dla dzieci książki. Trzeba mu organizować zabawy, które będą rozwijać zdolności manualne. Trzeba dbać by miało wystarczająco dużo ruchu i spędzało czas na dworze. Trzeba zawieść na zajęcia dodatkowe. Trzeba się z nim bawić. Trzeba mu pomagać rozwiązywać codzienne problemy. Trzeba je uczyć co i jak się robi, a czego robić nie można. Trzeba pilnować, żeby myło zęby, żeby miało co jeść, żeby było czyste i zdrowe… I domem trzeba się zająć. I do pracy iść… Nie zapominając przy tym, żeby dziecku ciągle okazywać pozytywne emocje i wszystkich obdarzać szczerym uśmiechem.
Nic dziwnego, że w natłoku tych wszystkich „trzeba” w końcu zaczynamy się czuć zmęczeni, a bycie rodzicem jawi nam się czasami jako niekończąca się lista obowiązków.

W jakimś sensie oczywiście tak jest. Bycie rodzicem, to bezsprzecznie obowiązek. Ale z drugiej strony – czy aby na pewno te wszystkie rzeczy TRZEBA robić?

Czy mogę odpuścić?

W codziennej rutynie łatwo się zapętlić. Przynajmniej ja tak mam. Przyzwyczajam się, że robię to i to, w taki i taki sposób i nie zastanawiam się czy to ma sens, czy nie, czy jest mi to jeszcze potrzebne czy może już nie. Z przyzwyczajenia mój dzień składa się z wypełniania obowiązków. Zazwyczaj co jakiś czas kończy się to kryzysem, bo ze względu na zmieniające się warunki tylko dokładam sobie kolejnych obowiązków.

Znajdź problem

Taki kryzys to dla mnie bardzo dobry okres. Oczywiście już po tym jak kolejny raz rozpłaczę się z powodu bałaganu w domu, albo nawrzeszczę na męża i dzieci za to, że ciągle wybrzydzają przy jedzeniu. Jak już mi przejdzie pierwsza furia zaczynam się zastanawiać nad tym, czemu znów doszło do takiego wybuchu… I wtedy okazuje się, że np. mam już dosyć gotowania, albo przez codzienne obowiązki nie mam czasu na to, co lubię robić, albo mam dodatkowo trudny okres w pracy i potrzebuję więcej niż zwykle odpoczynku i pozytywnych emocji na co dzień, albo… Jednym słowem uświadamiam sobie, w czym naprawdę jest problem. A jeśli znam problem – mogę próbować go rozwiązać.

Poszukaj rozwiązania

Od czego zacząć? Najprościej byłoby oczywiście po prostu dopisać sobie kolejne zadanie do listy – odpocznij, zajmij się sobą, rozwijaj pasje… Wiadomo – człowiek zrelaksowany, którego potrzeby są spełnione, lepiej się czuje i łatwiej mu opiekować się innymi. Tylko że wciskanie czasu na książkę pomiędzy przygotowywanie podwieczorku, a wiezienie dzieci na dodatkowy angielski najczęściej (przynajmniej u mnie) kończy się złością na siebie (bo nie daję rady wypełnić wszystkich zaplanowanych obowiązków) i na dzieci (bo mają dar wyczuwania takich zaplanowanych chwil relaksu i samo-opieki i właśnie wtedy pojawia się u nich najwięcej problemów i potrzeb, którymi trzeba się zająć już, natychmiast). Niestety doba ma tylko 24 godziny i nawet jak stanę na głowie, to jej nie rozciągnę. W takich chwilach najczęściej dociera do mnie, że mam dwa wyjścia – a) albo nie zmieniam nic i chodzę sfrustrowana, ale za to z wypełnionymi obowiązkami, albo b) coś muszę jednak odpuścić, żeby mieć czas się sobą zająć. Zazwyczaj wybieram opcje b) i wtedy okazuje się, że jak moje dzieci raz na jakiś czas zamiast obiadu zjedzą kanapki z dżemem, to nic się nie stanie. Jak zamiast kąpać ich codziennie będę to robić co trzy dni, też nic się nie stanie. Jak będą chodzić w bluzce tył na przód, to też nic się nie stanie… Jak nie zrobię prania codziennie, nikt nie umrze… Mogę spokojnie przekazać czterolatkowi obowiązek układania swojego prania w szafce (układanie to może za duże słowo, no ale trudno – trochę pognieciona koszulka to też nie koniec świata), sześciolatek może poodkurzać (no może wszędzie poza swoim pokojem – w innym wypadku odkurzacz pochłaniałby stanowczo za dużo klocków Lego), jeśli kupię pokrojony chleb, chłopcy sami mogą sobie już zrobić kanapkę z dżemem itd. Jednym słowem – gdzie mogę, staram się delegować i odpuszczać… Bo przecież to, co musiałam robić jeszcze rok temu, teraz chłopaki mogą zrobić sami… Zawsze jest coś co można zrobić, żeby znaleźć dla siebie trochę czasu, o ile oczywiście jest się w stanie żyć ze świadomością, że nie będzie to zrobione tak idealnie jak byśmy chcieli.

Ustal priorytety

Kiedy okazuje się, że jednak mam trochę dodatkowego czasu i energii wypisuję sobie co w chwili obecnej jest dla mnie najważniejsze i na co chcę przeznaczyć ten dodatkowy czas. Jakieś dwie-trzy rzeczy, którymi chciałabym się kierować w planowaniu kolejnych dni, tygodni czy miesięcy… Ostatnio stwierdziłam, że jest to z jednej strony spędzanie czasu z dziećmi, ale spędzanie go nie na jakichś szczególnie wyszukanych, kreatywnych i rozwijających zabawach, ale ot tak – po prostu. Posiedzieć z nimi w pokoju, popatrzeć jak się bawią, porozmawiać, mieć czas na to, co oni zaproponują, cieszyć się tym, że są ze mną.
Z drugiej strony staram się lepiej poznać siebie, bo między innymi rodzicielstwo, uzmysłowiło mi jak wiele rzeczy robiłam nie dlatego, że chciałam, tylko po prostu dlatego że wydawało mi się, że tak to powinno wyglądać. I kiedy pewnego dnia postanowiłam zrobić listę rzeczy, które sprawiają mi przyjemność, niewiele mogłam na niej napisać. Więc moja misja na teraz, to również szukanie tego, co sprawia, że się cieszę.

Na ile mogę staram się też łączyć te dwa priorytety stąd i robić z dziećmi to, co sprawia mi radość – wspólnie jeździmy na wycieczki rowerowe, czytam im książki, które ja lubię – nie zastanawiając się czy są może lepsze, bardziej odpowiednie dla dzieci w tym wieku (to znaczy oczywiście nie mówię tu o kryminałach, ale na szczęście wśród książek dla dzieci i młodzieży jest wiele takich, które mnie interesują), chodzimy na lody czy malujemy (Misiek na razie trochę mniej chętnie). Tutaj na przykład możecie zobaczyć nasze ostatnie arcydzieła – Marple (w wielu wariantach można je kupić tutaj)

perfekcyjna mama, marple, zabawki kreatywne

Co prawda jeszcze nie skończone, ale już się cieszę na kolejne, wspólnie spędzone popołudnie z Kluskami, farbami i pionkami. Nie wymyślam im zabaw tylko po to, żeby rozwijać jakąś „koniecznie potrzebną” umiejętność czy zdolność. Pokazuję te, które mnie bawią i pozwalam im bawić się w to, co sami lubią (w końcu nie musimy bawić się cały czas razem).

Tak właśnie zamieniłam porządek w domu i marzenie o byciu idealną mamą na czas spędzony z rodziną i ze sobą. I chociaż czasami oczywiście wkurza mnie to, że nie wszystko jest posprzątane i zrobione tak jak bym chciała, to jednak staram się wtedy przypominać sobie, co jest aktualnie dla mnie ważne. Na dom bez bałaganu przyjdzie jeszcze czas jak Kluski się wyprowadzą. I pewnie wtedy będę tęsknić za bałaganem, kłótniami i hałasem. I chociaż czasem internet kusi mnie, żeby być perfekcyjną mamą i bezustannie edukować swoje dzieci pięknie przygotowanymi pomocami naukowymi, uczę się odpuszczać i wierzyć, że moje dzieci doskonale same wiedzą, czego i kiedy potrzebują się nauczyć. A jak to jest u Was? Są takie rzeczy w codziennej rutynie, których już macie serdecznie dosyć? Na co byście je zamienili?


 

Jeśli uważasz, że ten wpis może jeszcze komuś pomóc – udostępnij go znajomym.
A jeśli masz do mnie jakieś konkretne pytanie, pisz pod wpisem lub na maila nasze.kluski@o2.pl Pomogę, na ile będę umiała.

Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.

A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”