Wspomnień czar
Kiedy byłam mała, bardzo lubiłam cyrk. Do tej pory pamiętam ten zapach (chyba mieszanina trocin, koni, kurzu, waty cukrowej i popcornu). Pamiętam zamieszanie, które towarzyszyło rozstawianiu namiotu. Pamiętam szukanie dziur w ogrodzeniu, chociażby tylko po to, żeby zajrzeć co tam się dzieje. Chociaż czasem udało nam się też przedostać na przedstawienie bez biletu. Pamiętam magików, trapez, panie w błyszczących i kolorowych strojach, połyskujące rekwizyty… Po każdym przedstawieniu malowałam swoje własne kostiumy i swoje własne panie na trapezie… Pamiętam jak czasem udawało nam się zaprzyjaźnić z dziećmi z cyrku i bawić się z nimi między przedstawieniami, oglądając ukradkiem próby i cyrk od strony zaplecza… Ogólnie mam bardzo dużo miłych wspomnień związanych z cyrkiem i nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła zabrać tam Kluska.
Z różnych względów udało nam się to dopiero niedawno. I muszę powiedzieć, że bardzo się zawiodłam.
To już nie to
Trafiliśmy akurat na Cyrk Zalewski. Czyli zdawać by się mogło, że powinno być ciekawie, bo to jednak cyrk z tradycjami i nie byle co. A jednak. Jedyne co zostało z cyrku, który pamiętam z dzieciństwa, to zapach. Ten sam i niezmienny. A cała reszta? Prysła.
Pomijam już kwestię ceny, bo za bilet zapłaciłam 70 zł, wata cukrowa i popcorn kosztowały po 10 zł, a do tego musiałam jeszcze płacić za WC. Na inne atrakcje już się nie skusiliśmy. I ja nawet rozumiem, że cyrk musi na czymś zarabiać i w ogóle, ale mam wrażenie, że to już jednak drobna przesada.
O co w tym chodzi?
Nie bardzo wiem do kogo było skierowane przedstawienie. Mam wrażenie, że powinno być skierowane do dzieci, bo to ich na widowni było najwięcej. A jednak, Klusek, którego wcale nie trudno jest zająć, nie był już w stanie wytrzymać spokojne drugiej połowy. Większość pokazów była taka sobie średnio wciągająca.
Zwierzęta chyba nie powinny żyć w cyrku
Konie biegające w kółko nie interesowały w zasadzie ani dzieci, ani dorosłych. To samo wielbłądy. Kozy może były troszkę ciekawsze, ale też przydługie. Ale wielbłądy i konie, to jak na moje oko wystarczyłoby pokazać i efekt byłby taki sam. Scena i tak była mała, więc nie było gdzie się rozpędzać z takimi dużymi zwierzętami. A to, że dwa wielbłądy poszły w lewo, a dwa w prawo, a potem się zakręciły, to myślę, że większości dzieci (a i dorosłych pewnie też) było wszystko jedno. Jak dla mnie można było tym zwierzętom zaoszczędzić całego procesu tresowania. Z resztą, jak dla mnie, to zwierząt w cyrku wcale być nie musi. No ale Kluskowi podobały się lwy. A w zasadzie lwice. Tylko nie mógł zrozumieć, czemu na plakacie był biały lew z grzywą, a w klatce były same bez grzywy.
Gdzie się podziały piękne panie na trapezie?
Co do Pań w charakterystycznych cyrkowych kostiumach – na początku wyszły dwie. Ale występowała tylko jedna. I to niestety w numerze, który na większości dzieci raczej nie zrobił wrażenia. Chociaż ewidentnie był trudny i wymagający. Były to akrobacje pary – pan i pani. Pan panią podnosił, trzymał na karku bez użycia rąk czy nóg i tak dalej. Rzeczy, które trudno by było zrobić samemu. Ale jednak sam pokaz był dość monotonny i jeśli nie myślało się o wysiłku, który para musiała włożyć w przygotowanie – dość nudny. A raczej dzieci nie myślą o takich rzeczach.
A poza tym
Klaun, który miał wypełniać czas między przedstawieniami, był mało zabawny. Co więcej – nie było go często słychać ani widać, co nie pozwalało dzieciom za bardzo się na nim skupić i przez co raczej się nudziły.
A trapezu ani magika, to nawet nie było.
W dodatku, panowie z obsługi technicznej rzucili się do rozbierania namiotu, jak tylko ostatnia osoba go opuściła.
Podsumowując
Ja naprawdę rozumiem, że czasy się zmieniają, że cyrk musi zarabiać itd. Ale mimo wszystko czuję się zawiedziona. I pewnie nie prędko udamy się tam po raz kolejny. No chyba, że znacie jakiś cyrk, gdzie nie ma zwierząt, a są za to iluzjoniści i panie na trapezie? Bo ogólnie rzecz biorąc cała idea życia cyrkowego ma dla mnie swój urok. Jeśli ktoś nie lubi żyć w jednym miejscu, woli być na scenie, to ok. W cyrku nie przeszkadza mi nawet kicz. Jeśli komuś nie przeszkadza mieszkanie w małych przestrzeniach, ciągła podróż itd. Ale nie oszukujmy się, zwierzęta nie wybierają takiej drogi życiowej same i raczej nie wyglądają na szczęśliwe.
No ale przynajmniej Klusek dowiedział się jak wygląda cyrk. Zawsze to nowe doświadczenie.