Kolejny tydzień za nami. Na szczęście tym razem upłynął nam w dużej części na dworze.
Oczywiście dinozaury w dalszym ciągi na topie. Dinopociąg, czytanie książek, zabawy figurkami, dzielenie dinozaurów na mięsożerne i roślinożerne… A przy okazji zaczynamy miary. Książki o dinozaurach obfitują w detale typu waga, długość, wzrost. Czasami Klusek nie zagłębia się w detale i puszcza mimo uszu kolejną informację o tym, że ten miał 20 metrów, a tamten ważył 300 kilogramów. Ale czasami dopytuje. Dobrym rozwiązaniem jest jeśli w książce jest pokazany dinozaur obok człowieka, dla pokazania różnicy rozmiaru, ale nie zawsze tak jest. W książkach, które obecnie mamy na stanie, akurat nie ma. Więc jest pytanie „ile to 20 metrów?” Na razie próbujemy opisowo, w odniesieniu do rozmiarów naszego bloku na przykład. Mniejsze wysokości podajemy w odniesieniu do mamy albo Kluska. Wagę zaczęliśmy podawać w „naszych samochodach,” co zaowocowało wstępem do ułamków. Bo większość tych dinozaurów ma wagi w tonach, a tu się trafił taki 300 kg, Klusek pyta „a ile to naszych samochodów?” Więc mama bez zastanowienia odpowiada „jedna trzecia.” Tak zaczął się temat ułamków. Ale tylko pobieżnie i tylko w odniesieniu do tej „jednej trzeciej.” I ostatnio jak znowu mieliśmy takiego samego dinozaura w książce, to Klusek na moje „jedna trzecia” wytłumaczył mi, że to tak jakby „podzielić nasz samochód na trzy części i wziąć jedną.”
Micha rozwija się małomotorycznie i wielkomotorycznie. Małomotorycznie, bo ciągle chce coś przesypywać, łączyć, przelewać itd.
Wielkomotorycznie, bo włazi na wszystko co znajdzie się w zasięgu jego wzroku. Niezmiernie podoba mu się teraz też nasza wieża z klocków. Układa z upodobaniem i nawet całkiem nieźle mu to wychodzi. Dodatkowo w dalszym ciągu wykazuje zainteresowanie nauka nowych słówek. Mamy już „pata” (łopata), „azda” (gwiazda) i kilka innych. Chętnie powtarza, ale musi mieć nastrój. Bo jak nie ma, to wszystko jest „eee” <palec wystawiony w kierunku przedmiotu pożądania>. Wczoraj niezmiernie zainteresował go helikopter, który leciał nad naszym blokiem. Micha był taki przejęty, że przez następną godzinę pokazywał na niebo i ciągnął mnie, żebym z nim poszła szukać tego helikoptera. A i dzisiaj rano zdążył już pokłócić się z Kluskiem o książkę, w której znalazł własnie helikopter.
Ponieważ dużo czasu spędzamy na dworze, a zaczęły się już wakacje (swoją drogą przypominam o naszym newsletterze, jeśli ktoś się jeszcze nie zapisał, a ma ochotę z nami bawić się w to lato, to serdecznie zapraszam – zapisać można się pod wpisem), u nas na placu zabaw panuje ciągle ruch i harmider. Sporo mamy dzieci w różnym wieku, od takich niespełna rocznych po trzecioklasistów. To znaczy starszych też mamy, ale oni zazwyczaj nie wdają się zbyt w kontakty z maluchami. Chociaż Misiek próbuje nawiązywać z nimi kontakt i muszę przyznać, że czasami widać po tych starszych dzieciakach, że chętnie by się takim Miśkiem pobawili, i to zarówno dziewczyny jak i chłopcy. A część znowu nie ma zielonego pojęcia jak do takiego dziecka się odezwać czy co ma z nim zrobić, więc zachowują się tak jakby się go bali… Ale do rzeczy:
Najważniejsze lekcje jakie Klusek odbiera w tym tygodniu to lekcje zabawy w grupie. Staram się jak mogę nie interweniować w stosunki między dziećmi. Nawet jak Klusek przychodzi do mnie i mówi mi z płaczem, że czegoś tam mu nie chcą dać, albo coś tam mu zabierają, to staram się mu wytłumaczyć jakie ma opcje i wysyłam go samego z powrotem. Najchętniej wysłała bym go samego na plac zabaw, ale na razie jeszcze trochę się boi. Nie chcę wchodzić w konflikty jako mama czy dorosła. Ciekawym eksperymentem było wyciągnięcie do piachu koparki (tutaj zdjęcie sprzed roku, kiedy koparka była wyciągnięta jak innych dzieci nie było).
Tym razem wyciągnęliśmy koparkę, kiedy na placu były tłumy. I w zasadzie każde chciało trochę pokopać. Obawiałam się, że będą kłótnie i problemy i koparkę trzeba będzie jednak zabrać, ale nie. Dzieci w zasadzie same ustanowiły komitet kolejkowy, pilnowały porządku, przekonywały (a nie zmuszały fizycznie) tych, którzy się zasiedzieli, że skończył się ich czas. Pewnie gdyby dzieci były w tym samym wieku, byłby większy problem, ale że były w różnym, to starsi starali się dbać o tych najmniejszych i pilnować porządku. Mamy oczywiście od czasu do czasu próbowały się wtrącać, ale za wielu sytuacji kryzysowych nie było, więc na szczęście niezbyt często.
To samo było kiedy wynieśliśmy na plac zabaw nasze „przebieranki”. Kłótnie o cokolwiek były bardzo rzadkie. Dzieci pytały Kluska, czy mogą brać, Klusek zachęcał wszystkich „do przebierania się i śmiania”. Później dzieci same informowały się, że można to brać. Ogólnie pełna współpraca, ja tylko od czasu do czasu przypominałam, żeby jednak odkładali rzeczy do koszyka. Ale to głównie Klusek „bałaganił.” Wbrew moim oczekiwaniom największym zainteresowaniem cieszyły się słuchawki wyciszające, do których była kolejka. I kilka razy byłam nawet proszona o interwencje, bo ktoś tam nie chce oddać, albo już za długo nosi, ale starałam się pozostać neutralna i powtarzać „to go przekonaj” i zazwyczaj jakoś tam równowaga była przywracana.
Myślę, że takie zabawy to naprawdę jedna z ważniejszych lekcji, na jakie trzeba wykorzystać wakacje. Dać dzieciom czas na zabawę z innymi dziećmi, od czasu do czasu zaproponować coś ciekawego, żeby do tych największych głupot z nudów nie dopuszczać, ale jednak pozostawić dzieci samym sobie, niech sami rozwiązują swoje problemy i tworzą swoje własne zabawy.
Cały czas staram się, żeby chłopaki pomagali sobie nawzajem. Żeby Klusek pomagał Miśkowi, żeby Misiek wiedział, że w razie jakiegoś problemu, może iść do Kluska, nie musi od razu biec do mamy. Np. w takich sytuacjach
Klusek regularnie doskonali też swoje umiejętności w jeździe na rowerze. Prawie codziennie wybiera się z Tatusiem na rower, czasem tylko pod blok, a czasem dalej, np. na oglądanie przebudowy torów:
W zasadzie odstawiliśmy już całkowicie rower biegowy i nawet do miasta Klusek jeździ na swoim „czerwonym” z pedałami. Początkowo trochę się bałam, a to że sobie nie poradzi na nierównych chodnikach i będę musiała tachać rower i wózek (a ciężki ten rowerek), a to, że nie będzie umiał wyhamować przed przejściem dla pieszych czy wjedzie na ludzi, albo się przewróci gdzieś na ulicę. Ale nie. Radzi sobie całkiem nieźle, chociaż czasami trzeba mu jeszcze pomóc.