Podobno obecnie to nie cele są ważne, tylko sens. Może warto pomyśleć o tym też w kontekście edukacji? Mam dla Was kolejny cytat, tym razem z książki „Edukacja Humanistyczna” pana Artura Bruhlmeiera. Nie jest to książka pisana zbyt łatwym językiem, ale nad tym, myślę, warto się jednak zastanowić:
„Kto wymaga zaspokojenia aktualnych potrzeb dziecka, naraża się zaraz na oskarżenie, że zaniedbuje jego przygotowanie do przyszłości. Aby obalić ten zarzut, należy najpierw powiedzieć coś o podstawowej różnicy między działaniem celowym i sensownym
* cele umiejscowione są w przyszłości i poza aktualną czynnością, którą rozumie się jedynie jako środek do zdobycia czegoś. Dla osiągnięcia celu, uważanego za wartościowy, człowiek bez oporów zgadza się na prawie wszystkie środki, czynności, które pozostawałyby bezużyteczne, gdyby nie perspektywa zaspokojenia swojego wymagania.
* Sensowne działanie, w przeciwieństwie, nie zastanawia się najpierw nad przyszłością, lecz jest uszczęśliwiającą teraźniejszością, spełnieniem siebie, satysfakcja nie jest umiejscowiona poza działaniem, lecz w nim samym.
Uczenie się może być zarówno jednym jaki i drugim: ukierunkowanym na cele staraniem lub pełną sensu czynnością. W pierwszym przypadku proces uczenia się jest środkiem, a wynik nauki – celem. W drugim przypadku nauka jest czystą przyjemnością działania, a wyniki nie są wtedy celem – lecz (…) następstwem sensownego działania.” (str. 122)
O co w tym chodzi?
O to, że w obecnym systemie edukacyjnym celem nauki jest zazwyczaj zaliczenie. Jest to, moim zdaniem najgorszy ze wszystkich możliwych celów w odniesieniu do zdobywania wiedzy. Zaliczenie sprawdzianu, zdanie do następnej klasy, utrzymanie odpowiedniej średniej, dobry wynik na egzaminach szóstoklasisty, dobry wynik na egzaminach gimnazjalnych, dobrze zdana matura… Każdy uczeń ma zapewne trochę inny cel, bardzo niewielki procent uczniów uczy się w szkole po to, żeby umieć. Chociaż „umieć” też jest w zasadzie celem. Ale przynajmniej jeśli ktoś uczy się, żeby umieć, jest szansa, że nie zapomni tego, czego się nauczył zaraz po klasówce czy egzaminie.
Zostaje? Nie zostaje?
Bo w tym zapominaniu jest właśnie, moim zdaniem, problem. Nauczyciele zwykli twierdzić, że jak się człowiek nauczy, to mu coś tam jednak zostanie, że to wszystko ma głębszy sens, że trzeba dzieciom do głowy wkładać fakty, że kiedyś sobie przypomną, jeśli będzie im potrzeba… Tylko tak teraz zastanówcie się – kto z Was pamięta co to jest cosinus (jeśli ostatni raz słyszał o nim w liceum, a nie jest akurat wykładowcą matematyki)? Kto z Was wie co to są mitochondria (jeśli akurat przypadkiem nie zajmuje się z zawodu biologią)? Kto potrafi przeprowadzić logiczny rozbiór zdania(jeśli nie miał z tym do czynienia od podstawówki)? Przykłady można by mnożyć. Tylko po co, skoro już wiecie o co mi chodzi. Skoro i tak nic z tego nie pamiętamy i jeśli okazałoby się, że raptem potrzebna mi jest w życiu wiedza o mitochondriach, to i tak muszę swoją naukę zacząć od zera, tak? Więc tak sobie myślę, że ten czas w szkole, który przeznaczałam na naukę o mitochondriach mogłabym wykorzystać na coś bardziej produktywnego.
Czy to ma sens?
I tu przejdę do działania sensownego. Według tej powyższej definicji, sensowne z mojej perspektywy jest to, co w danej chwili ma dla mnie sens, coś co akurat chcę robić bo taką mam w tej danej chwili potrzebę wewnętrzną. Czyli dajmy na to, że jestem 14letnią uczennicą*, która spędza sobotnie popołudnie zakuwając o mitochondriach, chociaż tak naprawdę, interesuje mnie całkiem co innego. Chcę – powiedzmy – przeczytać kolejny numer „Bravo Girl” (nie wiem co się teraz czyta – wybaczcie), bo jest tam cała strona o tym, jak się pomalować na wieczór. To mnie interesuje. Ale nie – muszę siedzieć czytać o mitochondriach, o których za 3 miesiące i tak nie będę nic wiedziała. Bo absolutnie mnie nie interesują.
Więc z mojej perspektywy sens ma przeczytanie artykułu, ale moim celem jest zdać egzamin gimnazjalny, więc siedzę i się uczę. Nauczę się, zdam, zapomnę. Co na tym zyskała moja wiedza – nic.
A może to ma sens?
A teraz co by się mogło stać, jeśli przeczytałabym ten artykuł, zamiast zakuwać do klasówki? Prawdopodobnie dowiedziałabym się, jak zrobić fajny makijaż na wieczór, potem przetestowałabym to na sobie, a potem na koleżankach. Co na tym zyskuje moja wiedza – umiem zrobić makijaż. A po ćwiczeniach praktycznych może się okazać, że teraz wiem więcej o konkretnych kosmetykach czy metodach wykonywania makijażu. Ponieważ mnie to interesuje, nie zapomnę tego za 3 miesiące, a nawet jeśli nie będę pamiętać tego konkretnego makijażu, to będę budować nowe umiejętności na tym, czego się właśnie nauczyłam. Tak?
Co powinnam?
Powstaje tylko taki problem, że ponieważ nie nauczyłam się na klasówkę, to mogę nie zdać do następnej klasy. Nie ważne jest co umiem i czego się nauczyłam, ważne jest, że nie nauczyłam się tego, co powinnam wiedzieć według kogoś, kto gdzieś, kiedyś zdecydował o tym, co wszyscy wiedzieć powinni.
Czy nie wynika z tego, że program (przynajmniej w obecnej postaci) jest tu problemem, a nie to, że ja nie chciałam się uczyć o mitochondriach? Czy nie lepiej, żeby umieć cokolwiek, niż nie umieć nic. Kto ma większe szanse na znalezienie pracy i szczęśliwe życie? Osoba, która lubi i umie robić makijaż, czy może taka, która zdaje do kolejnych klas, ale nie ma wiedzy w żadnej dziedzinie i nie wie co lubi robić? (To już całkiem skrajny przypadek, ale chciałam zobrazować różnicę.)
Czy świat nie byłby lepszy, gdyby każdy uczył się tego czego chce i tego co jest mu akurat potrzebne, a nie tego, co akurat powinien umieć według programu. Bo czy naprawdę każdy musi przeczytać „Nad Niemnem”? Czy każdy musi znać optykę? Czy każdy musi wiedzieć z czego składa się komórka, albo jak dzieli się zdanie? Naprawdę?
*Przepraszam wszystkie nastolatki, które poczuły się dotknięte moim przykładem. Zapewniam, że nie uważam, że wszystkie nastolatki interesują się tylko i wyłącznie makijażem. Chciałam tylko pokazać, że nawet przy tak stereotypowym założeniu, większe korzyści można odnieść z czytania Bravo Girl, jeśli jest to coś co pomaga nam się rozwijać, niż z wkuwania rzeczy, które za chwilę i tak znikną z naszej pamięci.
Co więcej, moim zdaniem, większość ludzi, nawet dzieci i młodzieży, jeśli będzie miała możliwość uczyć się tego, co ich interesuje, to wybierze takie tematy, zadania i zagadnienia, których żaden program nie jest w stanie wymyślić, a które bezapelacyjnie przyczynią się do rozwoju wiedzy i dobrego samopoczucia uczniów, a w konsekwencji być może społeczeństwa.
Temat oczywiście wymagałby głębszego podejścia, bo wiele rzeczy się tu nakłada. Myślę więc, że w przyszłości będę poruszać kolejne jego aspekty. A póki co – czekam na Wasze opinie.