Bleee. Ja tego nie chcę! To jest obrzydliwe! Nie będę próbował!

Chciałam zatytułować ten wpis – „Jak żyć z niejadkiem” ale pisząc te słowa uznałam, że  „niejadek” absolutnie nie odnosi się do mojego dziecka. Klusek bowiem potrafi zjeść za jednym posiedzeniem miskę pomidorowej i trzy schabowe z ziemniakami, albo pół chleba w postaci zapiekanek z serem. Je też inne rzeczy, ale wielu nie chce nawet wziąć do ust, a o próbowanie nowych muszę mocno walczyć. A i to najczęściej z marnym skutkiem, bo jak się przecież na początku nastawi, że „ble”, to próbowanie niewiele zmienia. Warzywa tylko w zupach (i to też nie wszystkich), z owocami jest trochę lepiej, ale też bez szału: jabłko, gruszka, banan, arbuz, maliny, borówka, a jak już nie ma nic innego to pod przymusem głodu – brzoskwinia.

Podsumowując. Moje dziecko na pewno nie chodzi głodne, ale jednak jestem świadoma, że w jego diecie brakuje różnych ważnych składników. I ta świadomość mnie martwi. Jest też inna strona tego medalu. Wkurza mnie, że po godzinie stania nad garnkami muszę jeszcze „walczyć” o to, żeby moje dziecko coś zjadło. Że codziennie widzę minę, która jasno i dobitnie pokazuje, że to co ugotowałam jest obrzydliwe i nie nadaje się do jedzenia. Oczywiście mogłabym gotować codziennie pomidorową i schabowe… Ale ile można… Ja też chcę czasem zjeść coś innego, nie mówiąc już o tym, że szczególnie latem i jesienią gotuję po prostu z tego, co mi akurat rodzice przywiozą ze swojej działki. Szkoda, żeby wszystko się marnowało, bo Klusek akurat je tylko rosół. Gotować dwa obiady? Też mi się nie uśmiecha. Jak bym chciała pół dnia spędzać przy kuchni, pewnie zostałabym kucharką…

I tak rozmyślam sobie o swoim losie i losie mojego starszego dziecka (młodsze poza serem żółtym i rzeczami mocno pikantnymi je praktycznie wszystko) i kombinuję, co by tu zrobić, żebym ja się nie denerwowała i żeby on był dobrze odżywiony. Klusek jest już z nami prawie siedem lat, z czego 5 lat nie podoba mu się to, czym próbuję go karmić. Udało nam się przez ten czas wypracować kilka sposobów na poprawę sytuacji. Powoli, powoli, jadłospis się rozszerza. W tym roku nawet do menu weszła surowa marchewka. Ale ponieważ po wakacjach Klusek nie wraca już do przedszkola i to ja będę jego głównym dostawcą cateringu, pomyślałam, że dla własnego spokoju, muszę wprowadzić pewne kroki, które pomogą nam nie wkurzać się na siebie przy każdym obiedzie. Tak więc:

1) Wartości odżywcze

To jest coś na co, obecnie kładziemy duży nacisk. I ja, ale i Kluski. Jak to robimy? Po prostu opowiadam Kluskom, co jest dobrego w różnych produktach. Rozmawiamy o tym w sklepie spożywczym, w warzywniaku, w domu, na lodach itd. Kluski już często same pytają „A w tym, to co jest?” albo „A żelazo to po co jest?” itd. A ja staram się odpowiadać jak umiem najlepiej. I chociaż nie zmuszam Kluska do jedzenia tego, o czym opowiadam, czasami nawet nie kupujemy produktu, o którym rozmawiamy, to jednak mam wrażenie, że powoli dociera do niego, jak ważne jest jedzenie różnych rzeczy, a nie tylko naleśników z dżemem.

2) Zamiana

Tam gdzie się da, staram się przemycać zdrowsze zamienniki. Np. do naleśników czy pizzy sypię jakąś bardziej wartościową mąkę – owsianą, orkiszową, razową… (Przynajmniej częściowo). Do dżemów dodaję bardzo mało cukru. Zamiast kisielu z torebki robię taki na soku. W zupie pomidorowej zblenduję czasem trochę cukinii. Szpinak dorzucę do bananowego smoothie itd. Jest wiele możliwości dodania wartości odżywczych i różnorodności do dań wybrednego dziecka. Trzeba tylko trochę pomyśleć. Standardem są też u nas placki z bananem lub jabłkiem. W takich plackach, poza mąką, wodą i jajkiem jest też zawsze wszystko to, co akurat udało mi się zmielić młynkiem do kawy – wiórki kokosowe, siemie lniane, sezam, mak, ostropest… czy co tam akurat mam pod ręką.

Placki to też dobry sposób na przemycanie warzyw. Można zrobić z cukinią, brokułem, kalafiorem, marchewką, zblendowanymi warzywami strączkowymi…

3) Wspólne gotowanie

Ten sposób znają chyba wszyscy. Chociaż muszę od razu powiedzieć, że to nie zawsze jest tak, że jeśli dziecko gotuje jakiś posiłek, to będzie chętnie go jeść. Klusek bardzo chętnie pomaga mi w kuchni – kroi, miesza, obiera… Ale później wcale nie chce tego jeść. Mimo wszystko wydaje mi się, że warto dzieci angażować do gotowania. Nawet jeśli nie będzie natychmiastowych rezultatów, to im więcej wiedzą o jedzeniu, tym lepiej dla ich późniejszej diety.

Ostatnio dzięki MAG (Mama Alergika Gotuje) zdobyliśmy kolejne cenne narzędzie do wspólnego gotowania i rozszerzania diety. Książka „Mama alergika gotuje z dziećmi” to świetny sposób na rozszerzanie diety jedzeniowych marud, nie tylko tych z alergiami (Klusek nie jest alergikiem, ale nie toleruje laktozy, musimy więc uważać na produkty mleczne).

Dlaczego warto po nią sięgnąć?

Po pierwsze ma kolorowe i apetyczne obrazki, które zachęcają dzieci do ugotowania danego dania. Po drugie – wesołe nazwy, które również cieszą dzieci. Po trzecie – poza samym przepisem, przy każdym daniu znaleźć można różne ciekawostki i ważne informacje od dietetyka, na temat jedzenia. Po czwarte – każde danie ma w bardzo czytelny, również dla dzieci, sposób pokazania jakie wartości odżywcze zawiera posiłek. Po piąte – znajdziecie tu wiele dodatkowych informacji: podstawy zdrowego odżywiania, kalendarz sezonowych warzyw i owoców, rady jak czytać etykiety, jak zmyć pestycydy ze sklepowych owoców i warzyw, a także wierszyki, dzięki którym dzieci poznają zdrowe składniki. Po szóste – do próbowania przyrządzonych potraw zachęca dzieci system gwiazdkowy. Przy każdym przepisie jest miejsce na ocenę – dzieci naklejają naklejki według własnej opinii, ale żeby to zrobić muszą najpierw przynajmniej spróbować. I po siódme – pełno w niej zdrowych i apetycznych dań, które mogą przypaść do gustu nie tylko dzieciom.

sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG

sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG sposób na niejadka, mama alergika gotuje, marudzi przy jedzeniu, nie chce jeść, MAG

4) Gotowanie na zapas

Są takie dni, że po prostu nie mam siły i ochoty na kolejne kombinowanie, przekonywanie i wysłuchiwanie „to fuj, a tamto ble”. Po prostu są takie dni. I co bym nie zrobiła, pewnie zawsze będą. Więc na wszelki wypadek, nauczona doświadczeniem – od czasu do czasu gotuję na zapas coś, co wiem, że Klusek bezapelacyjnie lubi. Wielki gar rosołu czy górę pierogów. I zamrażam w małych porcjach. Właśnie na takie dni. Wtedy po prostu gotuję sobie normalny obiad, a Kluskowi rozmrażam rosół.

5) Spokój

I tutaj przechodzimy do najtrudniejszego. Bo takie marudzące przy jedzeniu dziecko może wywoływać bardzo wiele emocji. Może martwić mnie, że przy złej diecie będzie więcej chorować. Może wkurzać, kiedy kolejny raz mówi, że moje jedzenie jest do niczego. Może denerwować, że nie chce jeść, bo przed oczami mam już jak za godzinę, w najmniej odpowiednim momencie, przyjdzie ze swoim „Jestem głodny”. Może powodować konflikty, bo po obiedzie były obiecane lody – i Misiek grzecznie zjadł obiad i chce loda, a Klusek obiadu nie chciał, ale jak zobaczy Miśka z lodem, to mu się niepohamowany żal zbierze i będzie rozpacz i nici z przyjemnego deseru… Może być wiele sytuacji i sposobów w jakie jedzeniowe marudy działają nam na emocje. Ale jedno wiem na pewno – robiąc aferę przy jedzeniu, czy z powodu jedzenia, jeszcze nigdy nic dobrego nie osiągnęłam. (A zdarzało mi się, nie oszukujmy się.) Tylko spokój i opanowanie ma szansę na dłuższą metę coś zmienić. Kiedy więc zalewają mnie emocję, staram się myśleć bardziej rzeczowo (pisałam o tym tutaj) – zamiast „O matko, znowu się krzywi, nic mu nie pasuje, a my musimy iść zaraz na zakupy i pewnie w sklepie będzie głodny, i będzie kup mi to i kup mi tamto, a ja nie kupię i będzie płacz…” całą siłą woli próbuję myśleć „Nie smakuje mu szczawiowa. Nie smakuje mu szczawiowa. Nie smakuje mu szczawiowa.” To daje trochę inne spojrzenie na sprawę i nie napędza niepotrzebnych, wyobrażonych jedynie stresów.

Od czasu do czasu staram się też sobie przypominać jak to było, kiedy ja byłam mała i jak ja wtedy marudziłam i czemu. Przypominam sobie, że mój brat przez rok jadł prawie tylko i wyłącznie chleb z wodą z kranu kiedy był mały, bo nic innego nie chciał. Myślę o tym, co opowiadała mama, że kiedy ona była mała podstawą diety były głównie mąka, mleko, kasza i kartofle. Bo niewiele innych rzeczy było. Staram się w myślach wyliczyć jakie rzeczy Klusek jednak je (wtedy okazuje się, że jednak więcej niż mi się wydaje, że jednak ta jego dieta się powoli rozszerza). Staram się myśleć, że jeśli przez trzy dni będzie jadł jedynie naleśniki z dżemem albo chleb z masłem orzechowym, to też nie umrze (szczególnie, że mogę coś tam do tych naleśników przemycić, a chleb kupić jakiś bogatszy w składniki odżywcze). Wszystko, żeby przekonać siebie, że nie jest tak źle jak mi się wydaje w chwilach desperacji.

A Wasze dzieci marudzą przy jedzeniu? Czego nie lubią najbardziej?

Pamiętaj, że ja w ten artykuł włożyłam czas i pracę. Jeśli więc Ci się podoba i uważasz, że może się przydać komuś z Twoich znajomych – udostępnij go dalej. Takie udostępnienia i komentarze, to dla mnie znak, że moja praca nie idzie na marne.

Jeśli masz do mnie jakieś konkretne pytanie, pisz pod wpisem lub na maila nasze.kluski@o2.pl Pomogę, na ile będę umiała.

A jeśli jesteś na blogu po raz pierwszy – serdecznie zapraszam do zapoznania się z zakładką „Od czego zacząć czytanie bloga?”