Jeśli zaglądasz czasem na nasz profil facebookowy lub Instagram, na pewno wiesz, że Misiek od dłuższego czasu z uporem maniaka domaga się zabaw opartych na przelewaniu, przesypywaniu, rozsypywaniu i babraniu się we wszystkim, co tylko możliwe.
Okres babrania
Zapewne większość dzieci przechodzi taki okres. Tak mi się przynajmniej wydaje. Klusek na pewno miał taki czas w swoim pięcioletnim życiu, ale dla niego – pierworodnego – miałam zdecydowanie więcej czasu i, nie ukrywam, cierpliwości przy sprzątaniu. Często „bałaganiliśmy” razem i wydaje mi się, że właśnie dlatego był w stanie opanować się wtedy, kiedy nie miałam możliwości z nim się pobawić.
Zobacz jaki bałagan robiliśmy z Kluskiem:
- zabawa sensoryczna z solą
- zabawa sensoryczna w krochmalu
- czego można nauczyć się kisząc kapustę?
- malowanie sensoryczne z folią bąbelkową
- masa plastyczna z pianki do golenia
Z Miśkiem jest inaczej – na co dzień nie za bardzo mam czas, żeby siedzieć z nim i go pilnować, a niepilnowany jest – w zasadzie nieobliczalny. Wylać sok truskawkowy na dywan – proszę bardzo. Wymknąć się podczas zabawy z łazienki, wyciągnąć z szafki kilogram mąki i wsypać ją do zlewu – ależ czemu by nie… Być może właśnie to straszne parcie na „babranie” wynika z tego, że jego potrzeba nie ma zbyt wielu możliwości na zrealizowanie, więc łapie każdą możliwą okazję. Chociaż oczywiście i charakter pewnie robi swoje.
Zalety z babrania
Ale do rzeczy – wydaje mi się, że to całe „babranie” jest jak najbardziej naturalną potrzebą dziecka i w dodatku jest zdrowe dla jego rozwoju. Przecież dzięki temu rozwijają się zmysły – najbardziej pewnie dotyk, bo przecież coś jest mokre, coś suche, coś gładkie, coś ciężkie, śliskie, coś się do rąk przykleja, a coś nie… Ale też inne zmysły mają swój udział w takiej zabawie – wzrok, słuch, węch, a często i smak. Poza rozwojem zmysłów, dziecko ma szansę również rozwijać małą i dużą motorykę. A jeśli chcemy, możemy jednocześnie wzbogacać dziecięce słownictwo i pomagać mu lepiej rozumieć otaczający go świat – wystarczy brać udział w zabawie i opisywać wszystko to czego dziecko doświadcza
Jedyny problem jaki ja widzę w kontekście tej zabawy, to konieczność sprzątania. Nie mam już ani tyle cierpliwości, ani czasu, co przy Klusku, więc wizja zmywania podłogi i przebierania Miśka piętnaście razy dziennie czy innych, równie relaksujących czynności, po prostu przestała wzbudzać we mnie entuzjazm. Więc ucieszyłam się niezmiernie, kiedy okazało się, że są ludzie, którzy chcą się tym zająć za mnie. Mowa tu o zajęciach z Sensopaltyki.
Sensoplastyka
Sensoplastyka to takie sensoryczne podejście do plastyki. Połączenie doznań dotykowych ze wzrokowymi (mocne kolory), zapachowymi, słuchowymi i smakowymi (bo wszystkie produkty używane do tworzenia arcydzieł są jak najbardziej naturalne i jadalne). Z tych wszystkich stymulujących zmysły składników w czasie zabawy powstają prawdziwe arcydzieła.
I właśnie na takie zajęcia trafiliśmy z Kluskami. Przywitała nas uśmiechnięta Pani, która na podłodze dokładnie przykrytej folią rozstawiała kolorowe miseczki, barwne płyny, pachnące i kolorowe makarony, mąkę i wiele innych ciekawych rzeczy. Oczywiście Miśka trudno było utrzymać w miejscu, kiedy zobaczył te wszystkie cuda. Z trudem, ale ostatecznie łaskawie pozwolił Pani skończyć przygotowania. Na szczęście. Bo jak tylko Pani skończyła, rozpoczęła się prawdziwa zabawa.
Dzieci było całkiem sporo, w różnym wieku, od takich około rocznych do pięcio-sześciolatków. Więc i zabawa wyglądała różnie. Pani na całe szczęście nie zmuszała nikogo do podążania za jej planem. Sugerowała, pokazywała możliwości, zachęcała, ale dzieci miały tak naprawdę pełną swobodę wyboru. Na przykrytej folią podłodze mogły robić co chciały. Ja z ciekawością przyglądałam się Kluskom. Starszy jako dziecko bardzo posłuszne (szczególnie w stosunku do Pań sprawujących nad nim opiekę – bo z rodzicami to bywa różnie) starał się raczej robić to, co mówiła Pani. Misiek skupił się na doznaniach smakowych. Próbował wszystkiego, co tylko wpadło mu w ręce – dzięki czemu obiad tego dnia mieliśmy już z głowy.
Zapytany na koniec, co mu się najbardziej podobało, odpowiedział „Dalaletka!” (Galaretka).
Kluskowi natomiast najbardziej podobał się chodzenie po „dywanie” z połączonych „ciast” zagniecionych przez wszystkie dzieci. Mi – najwięcej przyjemności sprawiło zagniatanie ciasta i to, że też mogłam się pobrudzić.
Teraz mamy nadzieję, że uda się zorganizować grupę, która zechce regularnie uczęszczać na takie zajęcia (bo były to zajęcia pokazowe). Inaczej niestety pozostanie mi samodzielne sprzątanie po zabawach Miśka…
Jeśli jesteś z okolic Siedlec i jesteś zainteresowana zapraszamy do Kawiarni FiliżAnka po więcej szczegółów – można się z nimi skontaktować np. przez FB lub telefonicznie. Zajęcia prowadzi pani Iwona Grzywacz.
A oto dowody na to, że zabawa była przednia i warto przyjść.
Jeśli interesuje Cię temat rozwijania dziecięcych zdolności artystycznych, zapraszam też na wpis: Jak zachęcić dziecko do malowania? 11 książek, które mogą w tym pomóc