Leniwa matko, co z telefonem chodzisz na plac zabaw!

Taka sytuacja

Dwulatek rozwala babki pięcioletniej dziewczynki. Matka dwulatka nie reaguje. Siedzi na ławce i grzebie w telefonie. Dziewczynka w krzyk, zabiera chłopcu łopatkę, którą rozwalał jej babki. Matka dalej siedzi i czyta. Uparty dwulatek nie poddaje się jednak i już bez łopatki, łapkami rozgrzebuje kolejną babkę. Dziewczynka zdecydowanie odpycha go, chłopiec upada na piasek i zaczyna płakać. A matka? W dalszym ciągu zero reakcji. Dziewczynka spokojnie wraca do „babko, babko, udaj się.” A do płaczącego malucha podchodzi starszy chłopiec, na oko pięć, może sześć lat i mówi: „Zobacz! Ja ci zrobię babkę. Możesz ją sobie popsuć.” I uśmiecha się do zapłakanego urwisa. A ten zaraz przestaje płakać i z nowym zapałem bierze się za akt zniszczenia, jakby poprzednia rozpacz wcale nie miała miejsca. A dziewczynka? Dziewczynka jeszcze przez chwilę robi babki, a potem bierze swoją foremkę i idzie do tego samego dwulatka, którego chwilę wcześniej tak brutalnie potraktowała i pyta go, czy nie wymieni się przypadkiem z nią na inną foremkę. A matka zza telefonu? Trzyma mocno aparat w dłoni i stara się udawać, że jest bardzo zajęta, ale tak naprawdę obserwuje sytuację od samego początku. I walczy ze sobą, bo z jednej strony czuje na sobie potępiający wzrok innych matek, z drugiej chciałaby obronić własne dziecko przed najmniejszym nawet niebezpieczeństwem i zaoszczędzić mu bólu i łez. Jest jednak jeszcze trzecia strona całej tej sytuacji – ta matka, a mowa tu oczywiście o mnie, wierzy, że dzieci potrzebują zabawy tylko we własnym gronie.

Bez dorosłych

Zabawy bez dorosłych, którzy powiedzą im jak się należy zachować. Wytłumaczą, że „nie wolno zabierać” i „trzeba się dzielić”. Stwierdzą stanowczo „tego a tego robić nie można”, „tego robić nie umiesz”, a „takie zachowanie jest absolutnie niegrzeczne i niewybaczalne”. I rozwiążą każdy problem: „ty mu daj teraz to, a on za chwilę ci odda”, „nie zabieraj mu, zobacz, tu mamy inną łopatkę!”.

Wydaje mi się, że ciągle wtrącając się w podwórkowe sprawy naszych dzieci, siedząc tuż przy nich, reagując na każdy ich nawet najmniejszy ruch, rozwiązując każdy ich problem, robimy im tak naprawdę niedźwiedzią przysługę.

Obserwuję sobie dzieci na placach zabaw (i nie tylko) już od jakiegoś czasu. Zwyczajnie, jak to matka, szwendam się po takich miejscach, więc czasem coś mi wpadnie w oko. I z tych moich obserwacji wynika, że wśród nas – rodziców, wzrasta obecnie tendencja do ciągłego towarzyszenia dzieciom. We wszystkim. Nie ufamy ani swoim dzieciom, ani obcym, ani nawet ich rodzicom czy opiekunom. Każdej sprawy na placu zabaw musimy dopilnować sami. Dla dobra dziecka oczywiście. (Przeczytaj koniecznie – Czy ty też zabraniasz tego swojemu dziecku?)

Jak na poligonie

Ale obserwuję też co innego – dzieci, którym się nie przeszkadza i nie pomaga, zaczynają radzić sobie same. Może nie od razu, czasem najpierw potrzebne jest trochę krzyku, mała bójka, niemiłe słowo. Ale zazwyczaj po początkowym kryzysie, dzieciaki same wypracowują rozwiązania, które akurat sprawdzają się w ich małej społeczności. To nie zawsze są rozwiązania, które podobają się dorosłym i które przez dorosłych mogłyby być zaakceptowane jako sprawiedliwe. Czasami jedno dziecko zjeżdża ze zjeżdżalni trzy razy, a drugie może tylko raz. Albo ktoś na jakiś czas zostaje wykluczony z zabawy. Ktoś jest smutny, ktoś trochę oberwie…

Ale dziecięca sprawiedliwość wygląda trochę inaczej niż nasza, dorosła. I tak naprawdę czasami ciężko mi nawet ocenić, która wersja tej sprawiedliwości jest „bardziej sprawiedliwa”. To jednak nie zmienia faktu, że wydaje mi się, że wszystkie te doświadczenia z piaskownic i placów zabaw są dzieciom bardzo potrzebne. To jest ich takie doświadczanie „prawdziwego życia”. Codzienne uświadamianie sobie, że tak jak ja mogę być smutny, kiedy ktoś mi coś zabierze, albo nie chce się ze mną bawić, tak ten ktoś też będzie smutny i zły, jeśli to ja zrobię coś wbrew jego woli. Doświadczanie tego, że wspólna zabawa daje czasami więcej radości niż zabawa w pojedynkę. Kojarzenie tego, że pracując wspólnie jesteśmy w stanie zrobić więcej, niż każdy z osobna. Uświadamianie sobie, że moje zachowanie ma wpływ na innych, że tak jak mogę kogoś zasmucić, mogę też pocieszyć. Branie odpowiedzialności za siebie, ale też za inne osoby w grupie i obok niej. To są takie rzeczy, które oczywiście można tłumaczyć, ale ciężko je zrozumieć nie przeżywając konkretnych sytuacji. I patrząc z tej perspektywy – piaskownica staje się takim poligonem, na którym od najmłodszych lat dzieci w grupie mogą się uczyć życia. O ile oczywiście im pozwolimy.

 

Żeby było jasne

Po pierwsze – nie twierdzę, że dzieci trzeba zostawiać samym sobie w każdej sytuacji. Czasami natychmiastowa reakcja jest konieczna. Ale takich sytuacji jest raczej mniej niż więcej i zachowując zdrowy rozsądek nie tak trudno je odróżnić.

Po drugie – nie uważam, że dzieciom nie można pomagać w ogóle. Jeśli moje dziecko prosi mnie bezpośrednio o pomoc, staram się jej udzielić. Ale też nie zawsze od razu, z nadzieją, że w międzyczasie może samo coś wymyśli. I jeśli chodzi o interakcje z innymi dziećmi na placu zabaw, to ja się raczej staram podpowiadać, co moje dziecko mogłoby powiedzieć koledze czy koleżance w danej sytuacji, niż rozwiązywać sytuację za niego.

Po trzecie – nie twierdzę, że wszystkie matki i ojcowie muszą siedzieć z dala od placu zabaw i ukradkiem oglądać co się dzieje. Są przecież takie sytuacje, że mama i tata mają akurat ochotę pobawić się z dziećmi na placu zabaw. Pogadać, pobudować babki – bo np. to jedyny moment w ich zalatanym dniu, żeby mogli po prostu pobyć z dzieckiem. Inni rodzice przychodzą na plac zabaw, żeby odpocząć i nadrobić zaległości w czytaniu i o ile nikt na tym nie cierpi, ja nie widzę problemu. Każdy ma jakieś swoje priorytety. Nie mi oceniać. Ja chciałam tylko zaapelować:

Apel na zakończenie

Drogi Rodzicu i Opiekunie, daj swojemu dziecku trochę czasu, zanim wkroczysz z własną radą i pomocą! Policz sobie w myślach do trzydziestu, albo zaśpiewaj zwrotkę ulubionej piosenki. Daj dzieciom czas, a istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Cię zaskoczą. Pomyśl – jak mało możliwości mają w dzisiejszych czasach dzieci na samodzielną interakcję w grupie rówieśników (przez rówieśników rozumiem tu dzieci w rożnym wieku, taką grupę mieszaną). Przypomnij sobie jak to było kiedy to Ty biegałaś po podwórku i daj własnemu dziecku szansę przeżycia tego samego.

Czytaj też: Co zrobić kiedy Twoje dziecko jest ofiarą przemocy.

Co o tym myślisz? Czy dzisiaj świat jest aż tak niebezpieczny, nawet w piaskownicy, że musimy cały czas stać na straży naszych dzieci? Czy jednak możemy im dać trochę „luzu” na samodzielne eksperymenty? Chętnie poznam Twoją opinię.

Jeśli się ze mną choć trochę zgadzasz, proszę udostępnij ten wpis swoim znajomy.

  • Bardzo podoba mi się Pani podejście i chciałabym mieć możliwość aby moje dziecko bawiło się w ten sposób z rówieśnikami. Pamiętam że jako dziecko właśnie tak się bawiliśmy bez ciągłego wtracania się rodziców i człowiek uczył się samodzielności. Niestety mało jest teraz rodziców mających takie podejście większość roztacza ogromny parasol ochronny robiąc krzywdę dziecku. Pozdrawiam

    • Bardzo dziękuję za komentarz:) Cieszę się, że jest więcej osób, które myślą podobnie :) Pozdrawiam :)

  • Ola

    Bardzo mądry tekst :) Ja jestem taką leniwą matką, wychodzę z prostego założenia, że na plac zabaw dziecko chodzi pobawić się z innymi dziećmi, a nie z mamą. Ze mną bawi się w domu, na spacerze itp. Przecież będąc przywiązane do mnie cały czas, nie nauczy się funkcjonować w grupie.

    • Dziękuję za miłe słowo. Zgadzam się w 100%. Pozdrawiam :)

  • anatemka

    Masz zupełną rację! ale podziwiam za brak reakcji 😉 Kieeedyś, dawno temu gdy miałam 2 i więcej lat żadna matka nie bawiła sie z dzieckiem na placu zabaw. Siedziały ewentualnie na ławce, a najczęściej dzieciaki samopas latały (ja mając 8 lat pilnowałam młodszej dwólatki, siostry mej, najczęsciej uciekając przed nią, bo sie gówniarstwo za mną wszędzie włóczyło 😉 ) . Do domu się na skargę przychodziło, że ktoś piłke zabrał. I też sama musiałam iść do sąsiadki na jej syna naskarżyć żeby ową piłkę oddał, bo mamie do głowy nie przyszło iść z awanturą.
    I to chyba było lepsze.

    • Oczywiście nie chcę twierdzić, że dawne czasy były super, a teraz to samo zło, ale też wydaje mi się, że obecnie zabieramy dzieciom wiele możliwości do samodzielnej nauki. I trochę obawiam się, że nikomu nie wyjdzie to na dobre. Pozdrawiam :)

  • Lesza

    O, jakbym o sobie czytała!
    Na placu zabaw nadrabiam zaległości czytelnicze z miesięcy zimowych :)
    A moje dzieci szaleją.
    Śmieszą mnie rodzice, którzy biegali za dwu- lub trzylatkiem, „bo spadniesz z drabinek”, podczas gdy moja wówczas niespełna półtoraroczna córka wchodziła na te same drabinki i zjeżdżała sama ze zjeżdżalni.
    A parę dni temu córka porzuciła na placu zabaw wózek z lalką i zaczął się nim bawić chłopiec. Jego mama zabierała mu ten wózek „bo dziewczynka będzie płakać” i przy okazji komentowała „no chyba powinieneś urodzić się dziewczynką”. Ze trzy razy powiedziałam, że może się bawić wózkiem, jak ma ochotę – nie, musi oddać, „bo dziewczynka będzie płakać”.
    A potem rodzice się dziwią, że nie można ani na chwilę spuścić dzieci z oczu, nie chcą się same bawić, są niezaradne itp. I że nie mają dla siebie czasu.

    • Dziękuję za komentarz, dokładnie ujęłaś moje obserwacje:)

  • MJK

    Ależ mnie zaskoczył ten wpis. Bo przywykłem samemu potępiająco zerkać na tych rodziców telefonistów.

    Mój młody lata sobie sam i staram się mu nie towarzyszyć dopóki sam o to nie poprosi. Ale wyobrazilem sobie sytuację kiedy rozwala innym dzieciom babki (na szczęście tego nie robi): zaraz by mnie te baby i babcie zjadły. Dotychczas czułem że coś jest nie tak, teraz już wiem co: irytują mnie te organizowane przez rodziców zabawy (zlub babecke, chodź na bujubuju). Z ciekawością poczekam na jakąś konfliktową sytuację. Tylko weź wytrzymaj. Mam taką obserwację z dwójki dzieci już że jak idzie facet z wózkiem to kobiety czują się w obowiązku mnie pouczać – na szczęście już umiem się bronić. Ale muszę ogarnąć sytuację społecznej presji na działanie jak w opisanej przez Ciebie sytuacji.

    Ale nadal mam wrażenie że świadome mamy-telefonistki to wyjątek. Nadal czuję jakąś niechęć.

    • Pewnie jest i tak, że nie wszystkie mamy z telefonem czy gazetą na placu są „świadome”. Ale z drugiej strony – warto jednak czasem dać ten kredyt zaufania:)
      Cieszę się, że pomogłam uzbroić Ci się w argumenty:) Ciekawa obserwacja co do tego pouczania, chociaż wydaje mi się, że nie masz się co martwić, bo z tego co widzę to i mamom się często na placu zabaw dostanie jakaś nieproszona nauka :) Pozdrawiam i powodzenia:)

  • Ciekawe spostrzeżenie. Osobiście sama jestem mamą, której ciężko się skupić na lekturze, gdy mój 5 letni syn bryka na placu zabaw, ale zazwyczaj bardziej chodzi o niego samego niż interakcje z rówieśnikami. Pamiętam, jak dawno temu sama bawiłam się w piaskownicy czy na placu zabaw, mama patrzyła zdawkowo… z okna w kuchni, a na zewnątrz byłam po prostu z rodzeństwem. Raczej nie przypominam sobie, aby nas wówczas aż tak kontrolowano w tym co mówimy czy jak się bawimy z innymi dziećmi. świat od tamtego czasu się bardzo zmienił, ale czy my nie możemy być tacy jak nasi rodzice dawniej ? Chyba możemy… Fajny artykuł. Dziękuję i pozdrawiam.

    • Do końca pewnie nie możemy, bo jednak warunki są trochę inne, ale dobre tradycje warto jednak kultywować;) Pozdrawiam :)

  • joanna

    No to przyznam się, że chociaż zdecydowanie nie jestem typem rodzica helikopterowego, a na placu jak tylko mogę (tzn: dzieci mi pozwolą) to siedzę i czytam książkę, to jednak w opisanej sytuacji chyba bym się nie powstrzymała i sama robiła te babki dwulatkowi:D

    • Ja swego czasu pewnie też. Ale ponieważ Micha jest dzieckiem bardzo zdecydowanym i trudno się z nim negocjuje, były już takie sytuacje, że żeby nad sobą zapanować musiałam po prostu na chwilę od niego odejść i wziąć kilka głębokich oddechów (proszę nie wzywać jeszcze pomocy społecznej – nie odchodziłam daleko i zawsze gdzieś tam na oku go miałam :) ) I wtedy często się okazywało, że starsze dzieci przejmowały opiekę. Tak same z siebie. Wydaje mi się, że to doświadczenie dobre zarówno dla mojego Miśka jak i dla tych starszych dzieci, które mogły poczuć się odpowiedzialnie:)

  • Maja Mama Julka

    Bardzo dziękuję za ten komentarz. Jestem tego samego zdania choć przyznaję zdarzyło mi się wkraczać do akcji i wyjaśniać gdy mój Julek odpychał inne dzieci. Niestety często miałam wrażenie że takiej reakcji OCZEKUJĄ ode mnie rodzice innych dzieci. Ale zgodnie z Twoją opinią zauważyłam, że im mniej reakcji tym bardziej dzieciaki same sobie radzą

    • Właśnie – mam podobne odczucie. Staram się jednak ten głos w głowie odcinać i nie myśleć o tym, czego oczekują ode mnie inni. Chociaż nie zawsze jest to łatwe. Pozdrawiam:)

  • Asia

    Witam jestem nianią. Od 8 lat w mojej kadencji teraz mam 3 dziecko pod opieką. Wiedziałam się na placach zabaw naprawdę dużo. Czytałam Pani artykuł z poczuciem jakbym sama go pisała. Zgadzam się w całej rozciągłości z każdym słowem. Bardzo dziękuje za ten artykuł. Pozdrawiam.

    • Dziękuję za komentarz. Naprawdę cieszę się, że więcej ludzi myśli podobnie:) I podziwiam za wybór zawodu, bo to mało doceniany, ale jednak czasami trudny kawałek chleba:)

  • Oj tak,czasem rodzicom przydało by się trochę więcej luzu i pozwolenie dzieciom na zabawę. Jestem animatorką i jak zdarza mi się prowadzić zajęcia przy rodzicach, to często rodzice podchodzą do mnie i mówią, żebym bardziej zajęła się ich dzieckiem, mimo tego, że ich dziecko bawi się w najlepsze. I tak zamiast zajmować się dziećmi wysłuchuję kolejno historii rodziców. Naprawdę staram się być dobra w tym co robię i sprawiedliwie dzielić uwagę między dzieci, więc więcej zaufania od rodziców by się czasem przydało :)

    • Mam podobne spostrzeżenia na zajęciach w szkole. Czasami aż żal przerywać dzieciom ich rozmowę czy inną zabawę, ale program jest program, a rodzice wymagają, żeby dziecko uczyło się tego co „powinno”. Pozdrawiam :)

  • Tekst fajny, ale niezyciowy. Teoria ” nie wtracaj sie a twoje dziecko nauczy sie rozwiazywac konflikty i bedzie samodzielne” jest swietna, ale na moim podworku piecialatka, ktorej babki zostaly zniszczone, zaczelaby okladac dwulatka. Place zabaw sa pelne agresywnych maluchow, ktore nigdy w zyciu nie wpuszcza innego dziecka na zjezdzalnie.
    Przypomnialam sobie, jak bylo kiedys i uwazam, ze w ogole nie mozna tego porownywac. Kiedys dzieci wychowywalo sie pasem, a dzis Juul-em. Clopiec z mojego podworka, ktory uderzyl mlodsza dziewczynke dostal od ojca straszne lanie, wiec pozniej juz nie bil, bo sie bal. Dzis pewnie pralby slabszych od siebie codziennie, bo jest panem swiata, a jesli jest agresywny i sprytny, to naleza sie mu uznanie i fanfary, Rodzice opowiadaja potem: nie da sobie w kasze dmuchac. A co z nami, rodzicami grzecznych dzieci, ktore nie gryza, nie pluja, nie rzucaja kamieniami, nie ciagna za wlosy i nie zwalaja ze zjezdzalni, mamy siedziec i patrzec?

    • Myślę, że nie doceniasz dzieci. Tak jak są starsze, które są agresywne, tak są też takie, które stają w obronie maluchów. Często też jest tak, że któreś z pranych dzieci ma starsze rodzeństwo lub kolegów i takie zachowania są najczęściej wyłapywane. Przynajmniej tak wynika z moich prywatnych doświadczeń. Chociaż w chwili obecnej moja teoria jest rzeczywiście nieżyciowa, bo bardzo często trudno jest znaleźć takie miejsce, gdzie dzieci mają możliwość funkcjonowania na własnych zasadach.
      Pytasz co z dziećmi grzecznymi – mój starszy jest taki. Mi osobiście najlepszą metodą wydaje się rozmowa z nim i tłumaczenie mu jakie ma opcje w sytuacji, kiedy dzieje się coś nie tak. U nas ta metoda najczęściej się sprawdza. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz

  • Świetny tekst!!! A już się martwiłam, sądząc po tytule, że będzie krytykował matki, dla których plac zabaw to czasem jedyne miejsce gdzie mogą odpisac na smsa, czy poczytać ksiażkę :) Ja siedzę i obserwuję, często właśnie czytam, staram się nie ingerować jeśli nie muszę, ale gdy widzę, że córka czegoś nie ogarnia to najpierw wołam ją i tłumaczę co mogłaby zrobić :)

  • Tak niektórzy rodzice za bardzo wtracaja się między zabawę dzieci. Ostatnio sama byłam tego świadkiem.
    Pozdrawiam

  • Ja się absolutnie pod tym podpisuję! Pretensje mają do matek, że z telefonami na placu zabaw siedzą… a kto siedział z nami na placu zabaw? Co?? Puszczali nas samopas, bez opieki pod blok czy na podwórku, nawet wieś. Biegaliśmy po lasach (a nie szliśmy za rączkę) chodziliśmy po stertach słomy, kąpaliśmy się w rzece… rodzice nam ufali. Nie wydaje mi się, by było to ich lenistwo. Nie wydaje mi się, by byli złymi rodzicami…. Czasy się zmieniają, owszem. Ale pozwólmy naszym dzieciom też na odrobinę tej samotności. Nie możemy być z nimi zawsze i wszędzie bo w końcu nadejdzie czas, że być nie będziemy mogli… i co wówczas? Jak sobie poradzą?

    • Ja właśnie tak często wracam do czasów kiedy byłam mała ostatnio i szukam tam momentów, kiedy np. uczyłam się najwięcej, przeżywałam najsilniejsze emocje i tak dalej. Do ciekawych wniosków można czasami dojść w ten sposób:)

  • Alicja

    Wow! Ale otwiera oczy ten wpis. Dzięki leniwa matko 😉 chciałabym trochę zluzowac kontrolę mojego 16miesięcznego synka na placu zabaw. Ale się boję. Chyba najbardziej oceny innych rodziców. I może tego, że teraz on jest najmłodszy i wszystko mu wyrywają z rąk. Ale nie chciałabym aby on się tak zachowywał jak będzie wiekszy i zastanawiam się czy teraz te doświadczenia nie spowodują że potem będzie się odgrywać na mniejszych dzieciach . Wiesz o co mi chodzi? Jeszcze raz dzięki mądra kobieto za to, że się dzielisz z innymi swoimi przemyśleniami!

    • Dziękuję za komentarz. Pewnie ciężko stwierdzić jak się będzie zachowywał Twój syn. Chociaż jeśli będzie robił to co starsze dzieci, to raczje myślę, że nie będzie to kwestia „odgrywania się” tylko po prostu powtarzana znanych wzorów – takie zachowanie zna, takie kopiuje. Ale też warto pamiętać, że przecież zawsze przed wyjściem na plac zabaw możesz powiedzieć dziecku jakie ma możliwości. Co prawda 16 miesięczne dziecko ma dość ograniczone możliwości, ale jednak zawsze może podpowiedzieć wyrywającemu „nie!” albo możesz wymyślić coś jeszcze innego, co będzie w stanie zrobić i mu to zaproponować. A z czasem te umiejętności można poszerzać:) Nie chodzi przecież o to, żeby dziecko zostawić całkiem samemu sobie, ale żeby dać mu czas na samodzielne trenowanie tego czego go uczymy:) Tak mi się przynajmniej wydaje. Pozdrawiam :)

  • Zawsze staram się, aby dzieci same najpierw spróbowały rozwiązać taki społeczny problem, niekiedy udaje się niemal od ręki, a kiedy indziej wymaga to kilku prób, jednak każdy udane działanie dziecka w tym kierunku wzmacnia jego poczucie własnej wartości. Choć oczywiście rodzicielskie interwencje często się zdarzają, to tez wpisane w wychowanie. :)

  • Uuuaaaaa, nigdy nie pomyslałam o tym w ten sposób. Otworzyłaś mi oczy, ja na placu zabaw towarzyszę mojemu dwulatkowi, stoję obok aby go asekurować. No i dotrzymuje mu towarzystwa, bo z powodu 4- miesięcznego malucha mam mniej czasu na zabawę ze starszakiem, a jemu ewidentnie tego brakuje. Czy uważasz, że nie powinnam mu towarzyszyć tylko siedzieć na ławce? Mój synek jest bardzo wrażliwy i ma dużo lęków, często płacze. Gdy widzi że ktoś mu zabiera zabawki to jest niezadowolony i chce iść do domu 😉 Jakoś nie wyobrażam sobie żebym miała mu nie pomóc gdy ktoś go np popycha. O rany co ze mnie za matka, już sama nie wiem jak powinnam postępować, ech, życie jest jednak ciężkie 😉 :-/

    • Tak, czesto im wiecej wiemy, tym trudniej stwierdzić w 100% jak należy postępować. Nie łatwo jest być rodzicem. Z sytuacji, którą opisujesz wydaje mi się, że sama musisz zdecydować, na ile wykorzystujesz ten czas żeby poświęcić dziecku uwagę, której mu brakuje, a na ile po prostu starasz uchronić się go przed wszystkimi niebezpieczeństwami. Jeśli starasz się chronić, to na ile to tak naprawdę wynika ze znajomości dziecka i po prostu obiektywnej potrzeby pomocy, a na ile w Twoich własnych strachów i obaw. I nawet jeśli decydujesz, że chcesz lub musisz być z dzieckiem cały czas na placu zabaw, to pamiętaj o stworzeniu gdzie indziej warunków, w których będzie mógł się uczyć sam i przeżywać swoje emocje – również lęki, niezadowolenie, złość czy smutek. Przynajmniej ja bym starała się w ten sposób do tego podejść :) Pozdrawiam :)

      • Dzięki za odpowiedź. Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że nie jest ze mną tak źle, bo moja asysta wynika z tego, że lubię mu towarzyszyć a nie z tego że się o niego boję i Piotruś też chce bym stała obok bo wtedy czuje się pewniej na drabinkach/ pomostach i lubi gdy biję mu brawo gdy zjeżdża sam ze zjeżdżalni. Dziękuję też za radę na końcu komentarza – będę miała to na uwadze. Tyle mądrych rzeczy piszesz, więc zapytam Ciebie jeszcze o radę. Piotruś jest dosyć lękliwym dzieckiem i boi się panicznie (wpada w histerię na jej widok) swojej rówieśnicy kuzynki, bo ona jest bardzo „przebojowa”, wpycha się do kolejki, tu mu wyrywa z rąk, za chwilę go popchnie, potem uderzy w głowę. Piotruś nie umie się obronić, uciec, daje sobie wyrywać z rąk przedmioty. Staram się mu tłumaczyć by nie pozwolił, by trzymał mocno przedmioty, ale nie wiem do końca jak mu pomóc, szczególnie gdy jest bity? Najchętniej bym powiedziała by jej oddał (uderzył), ale uczyć agresji? Oczywiście zwracam stanowczo Oliwce uwagę, ale Piotrek płacze wniebogłosy i długo nie może się uspokoić. Będę wdzięczna za poradę, pozdrawiam serdecznie!

        • Ja przy Klusku tłumaczyłam, że najpierw ma powiedzieć drugiemu dziecku, że on tak nie chce. Oczywiście zależnie od wieku i umiejętności „Nie!” „Zostaw” „Nie chcę się tak bawić, to mnie boli, może pobawimy się w…” :) Bo pewnie jeśli byłby w stanie trzymać zabawkę tak mocno, żeby mu nie wyrwała, to by to robił i bez tłumaczenia :) Oczywiście to nie zawsze działam, ale często drugie dziecko nie myśli o tym, że jego zachowanie ma wpływ na samopoczucie tego pierwszego. Być może więc też zamiast stanowczo zwracać jej uwagę, mogłabyś zapytać ją „Jak myślisz dlaczego Piotruś płacze?” Albo „Jak myślisz, Piotruś jest wesoły czy smutny? Myślisz, że może być smutny bo zabrałaś mu zabawkę? A chciałaś żeby był smutny? A możesz coś zrobić żeby go pocieszyć?” A z synkiem możesz już po całej sytuacji, kiedy indziej na spokojnie, spróbować z razem ustalić plan działania na takie okazje, ale z uwzględnieniem jego możliwości.
          Tak na odległość, trudno jest mi powiedzieć coś bardziej konkretnego. Pozdrawiam :)

  • Esk

    Chciałabym, żeby zabawa na placach zabaw rządziła się dziecięcymi prawami z minimalną ingerencją ze strony rodziców. My mieszkamy w Irlandii więc mogę się wypowiedzieć tylko na temat irlandzkich placów zabaw. Po pierwsze jest ich naprawdę niewiele, trzeba nawet dojeżdżać własnymi samochodami na inne osiedle. Po drugie nie ma tu piaskownic. Każda drabinka, ślizgawka, itd. znajduje się na miękkim podłożu a pomiędzy nimi jest twarda nawierzchnia. I co naprawdę mnie denerwuje to to, że na placu zabaw jest więcej dorosłych niż dzieci. To opiekunowie huśtają, nawet te duże, dzieci, to oni kręcą karuzele, mówią jak daleko dzieci mogą się posunąć. Nie ma interakcji ani między dziećmi ani między opiekunami. Najwięcej frajdy ma grupa muzułmanów. Zaprzyjaźnione dzieci się razem bawią a ich mamy rozmawiają między sobą. Przedszkola w Irlandii są mało popularne a rodziny mieszkają w domkach. Rodzice zawożą dzieci do szkoły samochodami. Tęskno mi za starymi, dobrymi czasami, kiedy to wariowaliśmy do późna na podwórku a widok dziecka z kluczem na szyi nie był niczym dziwnym. Mój mąż Niemiec, wychowany na wsi przez kochających rodziców, często opowiada zwariowane historie ze swojego dzieciństwa. On i trójka małych braci mogli bawić się sami w lesie. Rodzice pokazali im jak daleko mogą się sami zapuszczać. Granicą dozwolonego obszaru były m.in. tory kolejowe i rzeka. Ja bym się tak daleko nie posunęła ale aż zazdrość bierze, kiedy słucham jego opowieści.

    • Przez jakiś czas mieszkałam w Dublinie i jak tak napisałaś o tym braku placów zabaw, to się zaczęłam zastanawiać i faktycznie nie bardzo mogę sobie przypomnieć jakieś place zabaw. Było za to sporo parków. Chociaż być może po prostu jeszcze wtedy nie zwracałam na takie sprawy uwagi 😉
      Ale tak mi się trochę wydaje, że patrząc z perspektywy tego co było wolno nam w dzieciństwie, a co wolno dzieciom obecnie, to standardy naszych rodziców obecnie pewnie ocierałyby się o pomoc społeczną i kuratora. Czy świat zmienił się aż tak strasznie, czy to jednak wszystko siedzi w naszych głowach? Ciekawe:) Pozdrawiam

      • Esk

        Ja mieszkam w 40 tys miasteczku i wiem o 2 placach zabaw. W Dublinie mieszkalam wiele lat i tam pewnie jest latwiej ale mimo wszystko na moich osiedlach byl jeden plac na osiedle? Czesto sama zastanawiam sie na ile moge pozwalac, czy rzeczywiscie przyciagam niebezpieczenstwo dajac wieksza swobode niz maja rowiesnicy. Jednak nie sadze, zeby bylo bardziej niebezpiecznie niz kiedys.

        • Jako mieszkanka Belgii uważam że jest o wiele niebezpieczniej. U nas na wiosce czuję się bezpiecznie, moje młode szwendają się nocą po lesie, ale w Brukseli czy Antwerpii to i dorosłym lepiej się nie pokazywać. Sam widok uzbrojonych żołnierzy i pojazdów wojskowych mówi o tym jak bardzo jest ‚bezpiecznie’ w dzisiejszych czasach.

          • Niezależnie od obecności wojska, wydaje mi się, że każde duże miastao nie jest najlepszym miejscem do nauki samodzielności. Nawet tutaj w Siedlcach prawdopodobnie nie wypóściłabym samego przedszkolaka do centrum miasta, ale jednak większość zabaw odbywa się w okolicy domu, na placach zabaw, w parkach itp. i jednak trochę zaufania do dzieci i otoczenia można tu mieć :) Pozdrawiam

  • Przeczytałam pierwszy akapit i myślę sobie – no nie, bez przesady, tak nie może być. Trzeba to skomentować, bo to jakieś herezje! Ale czytam dalej i widzę w tym dużo siebie :)
    Mnie nieingerowania na siłę nauczyły moje własne dzieci, a w zasadzie to, że jest ich trójka. Nie da się wiecznie chuchać i dmuchać na troje dzieci na raz i chronić ich przed całym światem. Ingeruję zawsze, kiedy widzę, że komuś może się stać krzywda. W przeciwnym wypadku raczej obserwuję, ewentualnie rozmawiam z dziećmi na temat jakichś sytuacji.
    Mam nadzieję, że dobrze na tym wyjdziemy – wszyscy :)

    • Fakt, dzieci uczą nas najlepiej. Trzeba tylko słuchać:) Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)

  • Muszę przyznać rację, że dzisiejsi rodzice za bardzo wręcz osaczają swoje dzieci. One nie mają nawet szansy spróbować własnych sił. W podstawówce mama nosi plecak, na placu zabaw rozwiązuje jego problemy i między rodzeństwem rozwiązuje konflikty. Jestem za większą swobodą dla rozwoju dzieci.

    • Nie jest łatwo być ani dzieckiem, ani rodzicem w dzisiejszych czasach. Pozdrawiam :)

  • O – jakbym siebie czasem widziała:) Bardzo walczę z pragnieniem „helikopterowania” czy teraz już „dronowania” nad moim dziećmi. Dużo mi trudniej jest ugryźć się w język i nie wtrącać się w przebieg wydarzeń niż zaprowadzić porządek. Przyznam, że też traktuję czasem telefon jako swoistą „tarczę” – lepiej działa niż liczenie do 10:) Super wpis!

    • Tarcza – podoba mi się:) Dzięki za komentarz:)

  • Dziecka jeszcze nie mam, ale z własnego dzieciństwa doskonale pamiętam, że najbardziej lubiłam bawić się sama. I mama się nie wtrącała, kiedy nie trzeba było, a wszelkie problemy z koleżankami rozwiązywałam sama. W zasadzie pamiętam tylko jedną sytuację, kiedy i jedna, i druga mama odbyły ze mną i z moim kolegą „rozmowę wychowawczą” – ale nieźle się wtedy stłukliśmy nawzajem 😀

    • No właśnie – ja też raczej pamiętam to, że sama musiałam załatwiać swoje sprawy na podwórku. I chyba nieźle na tym wyszłam :)

  • bardzo mądry tekst, bardzo dobre podejście – pochwalam
    nasza córka ma 11 lat i mam nadzieję, ze finalnie wyjdzie jej na dobre pozwalanie na samodzielność i własne sprawy oraz rozwiązywanie ich po swojemu :)
    Moja mama mówi zawsze, ze była dla mnie wyrodną matką (w ogóle nie wiem, o co jej chodzi i nie rozumiem tego podejscia) ale fakt faktem, ze dość szybko zaczełam sobie radzić sama, poszłam na swoje i umiem sobie ogarnąć świat tak, by spadac na 4 łapy … wiec chyba ta wyrodność jest ok.

    pozdrawiam serdecznie

    • Dziękuję za komentarz i oby więcej takich „wyrodnych mam” :)
      Pozdrawiam

  • Absolutnie jestem za tym, żeby dać dzieciom czas na rozwiązanie konfliktu między sobą. Pamiętam dobrze takie akcje. Czekałam do momentu kiedy na przykład albo moja córka rzuciła w inne dziecko piaskiem w oczy na przykład lub dała z otwartej, albo ona stała się tego ofiarą. Ale…najpierw zabierałam moją z placu boju, a potem szukałam rodzica. Nigdy nie wystartowałam ja do cudzego dziecka z agresją. Zawsze miałam przed oczami siebie i co by było, gdyby ktoś obcy ledwo musnął mi dziecko.

    • Oczywiście każdy reaguje, jak uważa że w danej chwili będzie najlepiej. Ja np. patrząc po sobie, nie widzę nic złego w rozmowie z dzieckiem, nawet nie swoim, jeśli dochodzi już do jakichś niebezpiecznych sytuacji. Bo tak jak rozumiem, że moje dziecko z jakigoś powodu może dzisiaj kogoś zdzielić łopatką po głowie, tak samo rozumiem, że inne dziecko może mieć zły dzień, albo po prostu nie umie sobie z czymś proadzić w inny sposób. Nie jest to dla mnie powód do złości czy agresji ani w kierunku dziecka, ani rodzica w sumie:)