„Nic się nie stało”

Kolejny odcinek cyklu „komunikaty wychowawcze, które działają mi na nerwy„.

„Nic się nie stało”

Nie wiem od czego zacząć, bo dwie rzeczy denerwują mnie przy tym komunikacie. Zacznijmy więc od przykładu:
Dziecko biega sobie wokół piaskownicy. Nagle się przewraca. Jeszcze nie zdąży upaść, a mama/tata/babcia/dziadek/ktokolwiek leci już z tym swoim „Ojej. Ojej. Przewróciłeś się. Ojej. Oh! Ah! Nic się nie stało. Nic się nie stało. No choć do mamy/taty/babci/dziadka/kogokolwiek. Mama/tata/babcia/dziadek/ktokolwiek przytuli. No nic się nie stało. Nic się nie stało.”
Co mnie denerwuje w tej jakże przesyconej czułością scenie? No albo nic się nie stało, do jasnej anielki, i nie trzeba tego komentować, albo stało się coś, więc bez sensu jest mówić inaczej. To chyba logiczne? A nie, najpierw zrobić aferę z niczego, a potem twierdzić, że to jednak nic. Najprawdopodobniej bez udziału rodziców sytuacja zakończyła by się po prostu tym, że dziecko wstałoby i jeśli było zainteresowane tym co robiło do tej pory, wróciło by do zajęć. A jeśli coś by mu się stało? Coś go naprawdę zabolało? I tu przechodzimy do punktu drugiego.

Bo jeśli dziecko wywaliło się i boli je kolano to mówienie „nic się nie stało” też nie ma najmniejszego sensu.(Nie mówię tu już o jakichś poważniejszych urazach, bo myślę, że jak by dziecku kość zaczęła nagle wystawać  z nogi, to raczej nikt nie wyskoczyłby z „nic się nie stało”. Chociaż może się mylę.) Ja wiem, że dorośli często używają tego tekstu, żeby dziecko pocieszyć, czy żeby nie zaczęło ryczeć wniebogłosy. Ale czy nie logiczniej byłoby powiedzieć coś w tylu „Boli cię? Ojej. To musi być przykre”. Starsze dziecko można zapytać, co możesz poradzić na ten ból, albo może ono samo wie co zrobić, żeby mniej bolało.

Dlaczego moim zdaniem to lepsze rozwiązanie? A jak dajmy na to, przywalisz sobie małym palcem u nogi o framugę drzwi i ktoś w dobrej wierze skomentuje to „Oj tam! Nic się nie stało!” to myślę, że raczej kopniesz go w tyłek zdrową nogą niż pomyślisz „Faktycznie! Nic się nie stało!”. Ciekawe dlaczego od dziecka oczekujesz innej reakcji?

Tak więc po pierwsze, bardzo proszę nie robić afery tam gdzie nie ma powodu. A po drugie, jeśli powód jest, to nie wmawiać dzieciom, że go nie ma. Bo wtedy nie dość, że fizycznie czują ból, to jeszcze mogą się czuć nierozumiane.

A jeśli dziecko faktycznie płacze tylko dlatego, żeby zwrócić na siebie uwagę, to może warto się tym zainteresować. Ale o zwracaniu uwagi, może kiedy indziej.

  • moja średnia po każdym małym upadku od razu krzyczy „nić mi nie jeśt, nić mi nie jeśt” 😉

  • Aga Zgaga

    A mój starszak (wtedy ok 4-5 lat), gdy po jakimś upadku mocno płakał, to na słowa dziadka „No już nie boli” w końcu mądrze powiedział: „Dziadek, to nie Ty się uderzyłeś i nie Ciebie boli tylko mnie. Nie wiesz, co ja czuję!” I za to dostał ode mnie pochwałę. Bo nie było to „niegrzeczny” komentarz (tzn. pyskówka) tylko po pierwsze wykazał się asertywnością a po drugie mądrością wskazując na rzeczywisty stan rzeczy.
    Wielokrotnie panowie próbują wcisnąć taki kit chłopcom, bo faceci przecież nie płaczą. Więc mogą zwijać się z bólu, ale tłumić w sobie emocje. A przecież to maluchy. nie jeden raz mąż tak się uderzył, że popłynęły mu łzy. I co w tym uwłaczającego męskości?

    • Ja też nie do końca rozumiem to podejście „chłopaki nie płaczą”.