Wycieczka do Białowieży

W zeszły piątek wybraliśmy się z Kluskami do Białowieży. Z prognoz wynikało, że w piątek ma być ochłodzenie – to znaczy temperatura poniżej 30 stopni, postanowiliśmy więc zaryzykować.
Mimo wszystko było trochę za gorąco na zwiedzanie rezerwatu pokazowego żubrów. Większość zwierząt chowała się w krzakach, albo przynajmniej gdzieś daleko, daleko w cieniu.
Całkiem w cieniu schował nam się łoś, daleko było do jelonków, dziki niby było widać, ale leżały plackiem nie ruszywszy się nawet na milimetr, wilka w krzakach nie udało nam się wypatrzeć ani jednego.
Szkoda, że rezerwat czynny jest tylko do godziny 17:00, pewnie później, wraz ze spadkiem temperatury, życie zwierząt nabrałoby trochę dynamiki.
Klusek, który początkowo był entuzjastycznie nastawiony do oglądania zwierzątek po kilku takich próbach stracił zainteresowanie, stwierdził, że bolą go nogi i chce wracać do samochodu. Micha i tak miał wszystko w nosie i było mu całkiem obojętne, czy zwierzątka są, czy może ich nie ma. Ale to było do przewidzenia.
Tak czy siak, trochę zwierzątek zobaczyliśmy, spędziliśmy trochę czasu wśród lasów, Klusek dowiedział się co to puszcza.
Jako że mieliśmy jeszcze trochę czasu zaryzykowaliśmy wejście do Muzeum Przyrodniczo Leśnego w samej Białowieży. Ale tego raczej bym nie polecała, szczególnie takim małym Kluskom.
Głownie ze względu na sposób zwiedzania. Muzeum składa się z trzech części – wystaw stałych, wystaw czasowych i wieży widokowej.
Na samą wystawę czasową nie można wejść. Wystawę stałą można oglądać tylko w zorganizowanych grupach (o tym za chwilę). A z wieży widokowej niewiele widać. Bo wszędzie dookoła las.
Wystawa stała, to ustawione scenki rodzajowe – dioramy – przedstawiające zwierzęta, owady, las… Wszystko wygląda bardzo fajnie, ale… O umówionej godzinie, zebrała się cała grupa gotowych do wejścia zwiedzających. W cenie biletu (13 zł – za osobę dorosłą, Kluski miały wstęp wolny, bo są poniżej czterech lat), w zamian za dowód osobisty, dostaliśmy „audiogajdy”. Po krótkiej instrukcji użycia weszliśmy z tymi „audiogajdami” do ciemnej sali. Po chwili jedna scena zaczęła się rozświetlać. Wtedy trzeba było włączyć audiogajda z odpowiednio wybranym numerkiem sceny i posłuchać co tam pani ma do powiedzenia. Czas był ustawiony tak, że po wysłuchaniu pierwsza scena gasła, a kolejna się zapalała. Wtedy wybierało się kolejny numerek i tak w kółko, aż do sceny dwudziestej którejś.
Nie było opcji dłuższego zatrzymania się przy scenie, porozmawiania z Kluskiem. Trzeba było wybierać – albo słuchać pani z audiogajda, albo opowiadać Kluskowi, co to za zwierzątka, czy rośliny, bazując na swojej własnej wiedzy. Nie zbyt może szerokiej, ale zawsze coś tam więcej od Kluska się wie…
Było w naszej grupie trochę dzieci – młodszych i starszych – i w zasadzie już w połowie większość miała dosyć takiego zwiedzania. Rodzice też mieli dosyć, bo wiadomo…
Podobno jest opcja z przewodnikiem, ale nie wiem na jakiej zasadzie się to odbywa. My nie mieliśmy wyboru, bo było to już ostatnie wejście – 16:00.
Tak więc zwiedzania muzeum nie polecam, przynajmniej dopóki dziecko same z zainteresowaniem nie będzie w stanie podążać za instrukcjami i opisem z audiogajda.
Zdjęć z muzeum też nie mamy, bo fotografia było dodatkowo płatna.
Zapraszam też na wpis o naszych wakacjach nad morzem – co robić na Mierzei Wiślanej z dziećmi?