Bezstresowe wychowanie – wyraz szacunku czy prosta droga do klęski wychowawczej?

„Wszystko przez to bezstresowe wychowanie” – to tekst, który chyba każdy rodzic wcześniej czy później usłyszy. Nie zawsze w odniesieniu do swojego dziecka. Czasem od tak rzucone w kolejce przy kasie razem z pobłażliwym spojrzeniem posłanym matce dwulatka, który akurat z rozpaczy rzuca się na podłogę, bo nie dostał lizaka. Czasem ze złością wypowiedziane przez woźną w szkole, która po raz 150 musi czyścić pomazane długopisem ławki. A czasem – ku przestrodze – żeby Ci dogi rodzicu nie przyszło przypadkiem do głowy pozwolić na coś takiego.

Moja wizja wychowania bezstresowego zmieniała się z biegiem lat. Zaczęłam jeszcze jako młoda, bezdzietna, nauczycielka od przekonania, że to samo zło. Sytuacja zmieniła się trochę, kiedy urodził się Klusek. Przestałam potępiać je tak definitywnie jak wcześniej. Do pełnego poparcia dużo mi brakowało, ale zaczęłam sobie zdawać sprawę z tego, że dziecko jest oddzielną jednostką, że ma swoje zdanie, swoje potrzeby, że ja nie jestem od tego, żeby  wbijać go  w jakieś z góry ustalone ramy porządku społecznego, poprawności rozwojowej i zmuszać do zachowań powszechnie uznawanych za akceptowalne, tylko dlatego, że jestem mamą. Nie byłam może pewna, co do tego, że dziecko może robić co che i kiedy chce, ale jednak skłaniałam się ku przekonaniu, że to moim zadaniem jest zrozumieć dziecko, które przecież dopiero uczy się norm społecznych i prawdy o samym sobie. Chociaż gdzieś tam głębiej, czaił się taki malutki lęk – że może jednak źle robię, może starając się dopasowywać do dziecka, wychowam rozpuszczonego bachora, który będzie miał ciągłe pretensje do mnie i do całego świata i podpali pobliski kiosk tylko dlatego, że pani w okienku nie zechce mu sprzedać papierosów. Masz tak czasami?

Czym jest bezstresowe wychowanie?

Do mnie głębsze zrozumienie tematu bezstresowego wychowania przyszło chyba dopiero z narodzinami Miśka. W mojej głowie utworzyła się wtedy dość prosta definicja, którą opisuję bezstresowe wychowanie:


 jest to takie wychowanie, gdzie rodzice robią wszystko, żeby dziecko się nie stresowało – czyli, żeby nie przeżywało negatywnych emocji.


sukienki

Siłą rzeczy w takim wychowaniu nie ma miejsca na zakazy – dziecko, które nie może zjeść cukierka, zaczyna płakać, a skoro rodzic nie chce, żeby dziecko płakało, robi wszystko co może, żeby temu zapobiec, najczęściej po prostu dając mu to, o co prosi.

Nie ma miejsca na smutek ani inne negatywne emocje – dziecku popsuła się zabawka? Niech dziecko nie płacze, mama już leci kupić nową, albo kupi jak tylko się da. Dziecko chce wsadzić rączkę do gorącej zupy? No na to pozwolić nie można, więc trzeba wymyślić jakiś inny sposób – może zamiast tego pójdziemy na lody? I gotowe, uwaga odwrócona, dziecko zajęte lodami i szczęśliwe. No prawie, bo zamiast trzech gałek dostało dwie, a w ogóle to miały być truskawkowe, a są wiśniowe… Mama wraca z pracy głodna i zmęczona, dziecko rzuca się na nią stęsknione i chce koniecznie bawić się w konika, no to co może zrobić mama? Oczywiście kładzie torby w kąt i staje na czworaka, bo inaczej synek będzie płakał, a może nawet zacznie ją okładać piąstkami w złości. Nie ma wyboru. Rodzic przecież szanuje dziecko i musi robić to, czego ono chce. Tak? Chyba jednak nie.

Z szacunkiem i ze stresem

Mam nieodparte wrażenie, że wielu wydaje się, że są tylko dwie drogi – albo tradycyjna autorytarna – rodzic każe, dziecko musi, albo właśnie to nieszczęsne bezstresowe wychowanie – gdzie to rodzic się podporządkowuje. Ja na szczęście widzę alternatywę.


Czytaj też: Czemu kary i nagrody nie działają i co robić zamiast


 

 

Możliwe jest takie wychowywanie dzieci, gdzie szacunek do dziecka, łączy się z szacunkiem do rodzica (ogólnie rzecz biorąc – do innych ludzi). Wydaje mi się, że to trochę tak jakbyśmy poszli po prostu za słowami Korczaka – „nie ma dzieci, są ludzie.” Dzieci to ludzie, tylko ich potrzeby i możliwości są czasem inne niż nasze. Ale na dobrą sprawę, dorośli też mają różne możliwości – od 80latka nikt nie będzie wymagał przebiegnięcia maratonu. Kobieta w ciąży bez problemu może rozpłakać się na środku centrum handlowego i nikogo to nie zdziwi. Student zaczyna imprezę o dziesiątej, kiedy matka noworodka, od przynajmniej godziny smacznie chrapie. Różne etapy, różne potrzeby, różne możliwości. Wszystkich tych ludzi łączy jednak jedno – cywilizowany, kulturalny człowiek nie każe im zachowywać się tak, jak on uważa za stosowne, bezsprzecznie i bezapelacyjnie. A z drugiej strony nie poświęca swoich zamiarów i potrzeb, tylko dlatego, żeby nie zasmucić lub nie zdenerwować tej drugiej osoby.  Jeśli chcesz otworzyć okno w przedziale w pociągu, a Twój współpasażer nie, to razem próbujecie znaleźć jakieś wyjście z sytuacji, a nie krzyczysz na niego, żeby koniecznie otworzył, bo Ty tak powiedziałaś. Jeśli jesteś w stanie posiedzieć jeszcze 15 minut przy zamkniętym oknie, a Twój współpasażer ma istotny powód, żeby go nie otwierać, to pewnie się z nim zgodzisz. Jeśli jednak czujesz, że za chwilę zemdlejesz, to nie zgodzisz się na zamknięcie okna, tylko po to, żeby nie denerwować współpasażera, prawda? Dlaczego tego samego podejścia nie praktykować również w stosunku do najmłodszych? Czy tutaj już nie obowiązuje zasada, traktuj drugiego tak jak sam byś chciał być traktowany?

Konsekwencja tylko dla dzieci

Nasze kontakty z innymi ludźmi zależą od wielu czynników, to czy się na coś zgodzimy czy nie, często zależy od sytuacji, naszego nastroju, tego czy mamy czas, czy nie i jeszcze wielu innych rzeczy. I nie czujemy się z tego powodu źle (o ile oczywiście w nerwach i złości nie powiemy lub nie zrobimy, czegoś, czego normalnie nigdy byśmy nawet nie pomyśleli). Takie życie. Jednak w stosunku do dzieci jest inaczej. Panuje przekonanie, że z dziećmi trzeba postępować zawsze konsekwentnie. Bo inaczej będą niewychowane, rozpieszczone i tradycyjnie – wejdą nam na głowę. Więc albo dziecko ma słuchać i robić, co mama każe, bez szemrania i niezależnie od tego, czy to się dziecku podoba czy nie. Mama każe – bez dyskusji – dziecko musi (wychowanie autorytarne). Albo odwrotnie – dla dziecka najlepsze jest to, żeby było ciągle szczęśliwie i miało wszystko, o czym tylko pomyśli. Mama jest po to, żeby wyściełać jego życie różami (wychowanie bezstresowe).

Da się inaczej

Do mnie żadna z tych opcji nie przemawia. Uważam raczej, że dziecku, tak jak dorosłemu należy się szacunek. Dziecko, tak jak dorosły – ma prawo głosu, może wyrazić swoje zdanie i nie musi zawsze robić tego, co rodzice mu każą. Ale też uważam, że rodzice mają swoje prawa – nie muszą robić wszystkiego, o co dziecko poprosi, tylko po to, żeby nie płakało. Ważne jednak, żeby okazywać sobie nawzajem szacunek. Czasem po prostu potrzebna jest rozmowa i wspólne ustalenie swoich potrzeb, granic i możliwości rozwiązania poszczególnych sytuacji. Nie do każdej bowiem, pasuje ten sam klucz – czasami potrzebna jest stanowczość, ale czasami można odpuścić. Pisałam już o tym, więc nie będę się powtarzać – Stawianie granic – negocjacje.

Chciałabym kontynuować ten temat i za tydzień  pojawi się na blogu wpis o tym, jakie moim zdaniem są największe problemy wynikające z bezstresowego wychowania (rozumianego według definicji, którą zamieściłam w tym wpisie), oraz jak można inaczej do nich podejść. Aha – od przyszłego tygodnia wpisy będą ukazywały się nie w piątek, tak jak teraz, ale w środę – ze względu na projekt, do którego po raz kolejny dołączyłam – Przygody z Książką.

A Ty po której stronie jesteś – za bezstresowym wychowaniem, czy raczej przeciw? Jeśli przeciw – to jakie Twoim zdaniem są największe grzechy tego nurtu? A może uważasz, że ma ono i swoje dobre strony? Z niecierpliwością czekam na Twój komentarz.

Będę też wdzięczna, jeśli udostępnisz ten wpis dalej.

  • Mam takie samo zdanie, jak Ty :)

  • Wszystko musi być wypśrodkowane, nie uważam tego za zły pomysł ale pod warunkiem, że to rodzice wyznaczaja dziecku granice i zasady a nie na odwrót.

    • No tak, ale co zrobić jak dziecko płacze przy każdej odmowie? W wychowaniu bezstresowym nie ma miejsca na płacz, bo płacz jest oznaką „stresu”, czegoś niemiłego.

  • Mamaga

    Bardzo ciekawy wpis. Ja odnoszę wrażenie, że wychowanie bezstresowe to często takie słowo (wyrażenie) „wytrych”, którego ludzie używają nie do końca zastanawiając się, jakie ma znaczenie. Pozwalasz dziecku, aby zdecydowało, o której pójdzie spać – wychowanie bezstresowe! Słyszę to bardzo często. Tylko nikt nie pyta, dlaczego tak robię. Czy powodem jest to, aby moje dziecko nie płakało? Nie, powodem jest szacunek dla jego integralności.
    Chciałabym jeszcze napisać coś odnośnie komentarza Gosi – ja uważam, że rodzice powinni pokazywać dziecku swoje granice (np. ja nie chcę, abyś skakał po łóżku), a nie stawiać granice jemu (nie wolno tobie skakać po łóżku). Być może np. mnie przeszkadza, gdy dziecko skacze po łóżku, a tacie to nie przeszkadza. Dobrze, żeby dziecko poznało granice rodziców, czy innych ludzi, a te mogą być różne w zależności od osoby. [zaczerpnięte z J.Juula] Pozdrawiam

    • Dziękuję za komentarz. To fakt, często mówimy rzeczy nie zastanawiając się, co one znaczą. Pewnie stąd moja próba zdefiniowania takich właśnie „słów wytrychów” Bardzo podoba mi się to sformułowanie, że dzieciom trzeba pokazywać granice innych, a nie stawiać je bezpośrednio dziecko :) Pozdrawiam :)

  • Najważniejsze to szanować dziecko, uzmysłowić sobie że też może mieć swoje zdanie, dać mu więcej luzu- nie krytykować za wszystko tylko dlatego, że inni krzywo patrzą, słuchać swojego własnego ja, ale…paradoksalnie pamiętać, że brak stawianych granic rodzi w dziecku stres- bo gubi się w świecie, niczym nieokreślonym, pozbawionym drogowskazów i rad nasz dorosłych. Pozdrawiam!

    • Ostatnio się właśnie zastanawiam nad tym stresem związanym z nieokreślonością. W dużej mierze – prędzej czy później trzeba przez niego przejść. Skoro możliwa jest edukacja demokratyczna na poziomie przedszkola, to może się da? Pozdrawiam

  • Bardzo ciekawy post, mam dwójkę dzieci i na to wychodzi że nie wychowuje ich bezstresowo, choć juz usłyszałam raz że tak robię, :-) śmieszne trochę bo dla kogoś bezstresowym wychowaniem było to że zapytałam córkę o coś tam(już nie pamiętam o co konkretnie) i cierpliwie słuchałam co mi odpowiedziała no po prostu prowadziłam z nią rozmowę, to usłyszałam od tej osoby co ty robisz z dzieckiem gadasz chyba oszalałaś ono nie wie czego chce. hm… a ja myślę że 3 letnie dziecko to wie czego chce, no nie koniczynie ja się muszę na to zgodzić, ale porozmawiać powinnam. pozdrawiam .

    • Dziękuję za komentarz. Swoją drogą to wydaje mi się, że małe dzieci często dużo lepiej wiedzą czego chcą i czego im potrzeba niż później nastolatki, którzy wybierają sobie kierunek studiów i dorośli, którzy szukają pracy. Ciekawe czy to kwestia wieku i doświadczenia, czy jednak społeczeństwa i rodziców, którzy próbują na siłę udowodnić dzieciom, że nie mają pojęcia jak powinni myśleć? Pozdrawiam :)