Neurodydaktyka – Czytamy o dzieciach

Marzec praktycznie już za nami, niedługo powinna rozpętać się prawdziwa wiosna. Pora zatem na kolejny wpis z cyklu „Czytamy o dzieciach„. Marcowy wpis chciałam poświęcić książce, którą dopiero co skończyłam czytać – książce Marzeny Żylińskiej „Neurodydaktyka”.

Muszę przyznać, że książka ta wciągnęła mnie dość mocno od samego początku. Być może dlatego, że jako nauczyciel zawsze interesowałam się tym, jak uczy się ludzki mózg. Ale myślę, że nie tylko nauczyciele powinni przeczytać tę książkę. Polecam ją z czystym sercem każdemu rodzicowi. Chociażby tylko po to, żeby uzmysłowić sobie czego nie robić, żeby nie zniechęcić własnych dzieci do nauki.

Co tam jest?

Jest to kompilacja wiedzy z dziedziny pracy mózgu i sposobów nauczania. Znajdziecie tam trochę informacji na temat samej budowy mózgu, ale też poznacie wnioski jakie autorka wyciągnęła z badań wielu naukowców. Dowiecie się jaki wpływ na mózg ma obecny sposób życia, ciągła obecność mediów, wielozadaniowość, zrozumiecie czemu pokolenie „cyfrowych tubylców” nudzi się w szkole, dowiecie się trochę o historii naszego systemu szkolnictwa, porównacie naturalne metody uczenia się mózgu z metodami wykorzystywanymi w szkole, będziecie mogli razem z autorką zastanowić się nad tym, jakiej wiedzy potrzebują obecni uczniowie i nie tylko.

Co się da, a czego nie?

Mi osobiście ta książka szczególnie uzmysłowiła dwie rzeczy. Po pierwsze, że człowiek nie może nauczyć się czegoś, czego jego własny mózg nie jest w stanie przetworzyć. A po drugie, że głównym celem ludzkiego mózgu jest nauka, i nauka ta przychodzi mu niezwykle łatwo. Musi się tylko odnosić do rzeczy, które mózg uzna za potrzebne lub interesujące. Więc całe to gadanie, że nauka jest trudna i wymaga strasznego poświęcenia, „przysiadania” i tak dalej, to jedna wielka bujda. Bo jeśli mózg uzna coś za istotne lub ciekawe, to nauczy się tego – szast prast – szybciutko. A jeśli coś go nie zainteresuje, to i tak się nie włączy i nie będzie próbował się uczyć. Bo mózgu nie można włączyć od tak, tylko dlatego, że zadzwonił dzwonek i trzeba się zacząć uczyć. To też uzmysłowiła mi ta książka.

Nie jest to jednak książka ściśle naukowa, czyta się ją więc łatwo i przyjemnie. I nawet pomimo całego zamieszania pomiędzy autorką a neurobiologami z PANu, myślę, że warto ją przeczytać. Im więcej rodziców zda sobie sprawę z tego, że do nauki nie trzeba „przysiadać” z biczem nad głową, tym większa szansa, że w końcu coś się zmieni w polskiej edukacji.

Marcowe wpisy

Dziecko z bliska. – mamajanka
Witaj na świecie. – wcześniak i co dalej
Trudne emocje u dzieci – Niezłe ziółko

 

Więcej książek w ramach cyklu „Czytamy o dzieciach” znajdziecie tutaj:

czytamy-o-dzieciach

 

Jeśli ktoś jeszcze chciałby dołączyć do tej akcji serdecznie zapraszam – piszcie w komentarzach, albo na maila nasze.kluski@o2.pl

  • nauka to przygoda, radość z odkrywania nieznanego, ogromna frajda! ja tak o niej myślę, tak pokazuję ją synkowi – myślę, że tak powinno się o niej mówić
    i na pewno masz rację – nie ma nic bardziej naturalnego dla mózgu niż nauka – najlepiej widać to u niemowląt, które uczą się błyskawicznie od dnia narodzin
    nowoczesne media, nacisk na podzielność uwagi i postępująca informatyzacja to wielkie wyzwania dla współczesnych – naszych i naszych dzieci! – umysłów… jestem ciekawa co o niej pisze autorka
    na pewno poszukam tej książki :)
    ale czy (albo kiedy? i czy na lepsze?!) coś się zmieni w polskiej szkole nie jestem taka pewna…

    • Ola

      Ja mam szczerą nadzieję, że się zmieni. Ale raczej będą to działania oddolne. Nie ma więc na co czekać, tylko trzeba brać sprawy w swoje ręce 😉

  • Zaskakujące wnioski. Dlaczego, skoro to mózg wybiera, czego się uczyć, a ma zdolność łatwego uczenia, są tak duże różnice w poziomie między różnymi uczniami? Potem się to przecież przekłada na dorosłych. Wiem, że dyslektycy mają pod górkę, ale przecież nie każdy „słaby” uczeń ma SPE.

    • Ola

      Nie jestem specjalistą – ale na tyle na ile to rozumiem, to wydaje mi się, że w dużej mierze jest to kwestia dostarczanych bodźców (jedni mają ich wystarczająco dużo, inni za mało lub za dużo) oraz tego, że ludzie uczą się w różny sposób – tak jak w teorii wielorakiej inteligencji – http://pl.wikipedia.org/wiki/Inteligencja_wieloraka A szkoła i ogólnie powszechna opinia o tym zapomina. Więc jeśli każemy komuś z przeważającą inteligencją np. kinestetyczną uczyć się w ten sam sposób co komuś z inteligencją matematyczną czy językową (najbardziej chyba w szkole rozpowszechnione metody), to nic dziwnego, że ten pierwszy ma problemy z przyswojeniem wiedzy. Poza tym, każdy mózg może za coś potrzebnego uznać całkiem co innego. Więc jednym mózgom zainteresowania zgrywają się z programem szkolnym, a innym nie. A jak się już komuś wbije do głowy, że jest nieukiem i głupkiem, to później zazwyczaj ciężko się od tego oderwać. Ale to takie moje dywagacje są 😉

    • nie chcę się mądrzyć (szczególnie, że nie znam książki), ale etykietki w rodzaju „słaby uczeń” to czasem prosta pochodna różnych potrzeb poznawczych, na które w szkole nie ma miejsca (i przyzwolenia)
      niektóre mózgi mogą przecież „wybierać” raczej doskonalenie w zakresie rozpoznawania emocji, zgłębiania relacji międzyludzkich, analizy przestrzeni, barw, dźwięków itp. niż pamięciowe opanowywanie tekstu czy sumowanie słupków – co zwykle nie jest doceniane w „systemie oświaty”
      „różnica poziomu” miedzy artystą a informatykiem? może… ale chyba inaczej bym to nazwała

      • o – chyba pisałyśmy jednocześnie z Ola :) i wydaje mi się, ze podobnie myślimy…

        • Ola

          Chyba tak:)

  • Dlatego napisałam w cudzysłowiu 😉 Koncepcja inteligencji wielorakiej do mnie przemawia. Daleko mi do porównywania poziomu wiedzy ludzi o różnych zawodach czy zainteresowaniach, każdy specjalizuje się w czymś innym – miałam na myśli przełożenie na… czy ja wiem? zaradność życiową? ogólny poziom inteligencji? (nie mylić z poziomem wiedzy). Zainteresował mnie ten aspekt, że każdy mózg ma łatwość uczenia, ale czemu sobie wybiera i co wpływa na jego wybór.

    • Ola

      Ale właśnie to może być powiązane. Bo tak samo jak są ludzie, którzy dobrze odnajdują się w zdobywaniu wiedzy szkolnej, tak samo są ci, którzy dobrze odnajdują się w sytuacjach codziennych. To też jest jakaś forma inteligencji. Są tacy, którzy rozumieją fizykę kwantową, a nie potrafią zrobić zupy pomidorowej, czy nie mają pojęcia jak rozmawiać z ludźmi. Ale czemu niektórzy ludzie mają taką a nie inną inteligencję, to nie wiem. Pewnie jak zwykle jest to jakaś mieszanka przyczyn genetycznych i środowiska.